W „Nikczemnym narratorze” Juliusz Machulski przenosi swoich czytelników do Warszawy roku 1993 i mocno osadza w środowisku filmowym. Jeśli miałabym jakoś tę historię określić, to powiedziałabym, że to powieść filmowo-kryminalna podlana czarną komedią. I tak: narrator, ten tytułowy, nikczemny (choć w ogóle te określenie zdaje się początkowo do niego nie pasować), wraca do Polski ze Stanów na krótką przerwę, w czasie której chce podpisać umowę na nowy film, a zamiast tego wplątuje się w intrygę kryminalną. Ale też z filmem związaną! Ktoś podobno morduje ekipę koszmarku peerelowskiego, który powstał lata temu. Zaprzyjaźniony reżyser, który również brał w tworzeniu tego filmu udział, prosi narratora o pomoc, o rozwiązanie zagadki, bo przekonany jest, że w innym wypadku i on zginie. Jednak narrator nie co do tego twierdzenia jest przekonany, przez co początkowo zagadka kryminalna pozostaje w tle, a my snujemy się po Warszawie w filmowym charakterze, oglądając i wspominając wielkie filmy, wielkie nazwiska. Dopiero później kryminał zamienia się z filmem miejscem, jest kilka zaskakujących, niespodziewanych twistów fabularnych, które zaspokajają ciekawość fanów tego gatunku literackiego. Zagadka ta jednak nie jest tylko po to, by być i bawić, ma też ciekawe przesłanie. Ogólnie „Nikczemny narrator” to taki hołd dla dawnych filmów i zarazem krytyka środowiska filmowego. Powieść bogata w pełne zabaw słownych dialogi, które zapewniają czytelnikowi inteligentną rozrywkę. Dla fanów dawn...