BLA-BLA-BLA
Nie da się tego czytać. Żadną miarą. Trzy rozdziały jeszcze zdzierżyłam, kolejne czytałam na szybko, mając nadzieję, że coś się wreszcie wydarzy, coś się zmieni. Nic z tego. Taka sama wątła nawijka przez cały czas.
Nie wiem, jak można napisać tak wiele słów i nic nie powiedzieć. Nie ma jak wyłowić istotnych informacji w tym potoku wyrazów, o ile w ogóle takie są.
Bohaterowie prowadzą jakieś bezproduktywne rozmowy o niczym i to zapewne ma być śmieszne. Mamy masę postaci, jedna coraz bardziej irytująca od drugiej. Wszyscy, łącznie z narratorem, są idiotami, a jeżeli nawet nie są, to tak się zachowują, bo autor pewnie uznał, że to też jest śmieszne. Nie dla wszystkich. Chociaż wszyscy twierdzą, że mają poczucie humoru, to każdy co innego ma na myśli.
Na szczęście czytam w abonamencie, więc bez strat finansowych, z poczuciem ulgi tę książkę porzucam. Własnych pieniędzy nigdy bym na nią nie wydała.
Jeśli szukacie rozrywki na lato, to kierunek: „Moje wielkie, greckie morderstwo” serdecznie odradzam. Nie mogę jednak wykluczyć, że was ta książka rozbawi.