"Jerzy już czekał. Wciągnął ją do na wpół rozwalonej izby, gdzie wybujały chwasty, a pajęczyna srebrzyła się w pustym oknie. Marta obmyśliła sobie zawczasu jakieś pytania, pragnęła dowiedzieć się czegoś ważnego, coś tam wspólnie ustalić, ale nie padło ani słowo prócz zdławionych wyznań miłości. Całowali się krótko, spiesznie zmierzając ku temu, co nieuniknione. Wcale się nie broniła, kiedy pchnął ją lekko na ziemię i przygniótł całym sobą. Przeciwnie, chciała, żeby stało się to już prędzej, natychmiast, bez zwłoki."