Generalnie to byłam przygotowana na coś innego, i początkowo nawet przemknął mi po głowie cień rozczarowania, bo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przygody Mordimera są łudząco podobne do perypetii pewnego wiedźmina.
Im dalej w głąb książki owo wrażenie malało, by pod koniec zupełnie zniknąć.
Nie jestem fanem powieści w formie opowiadań, tak jak w przypadku "Sługi Bożego", ale ten inkwizytor tak mnie rozczulił tym swoim usposobieniem łajzy i dziwkarza, że przymykam oko, zwłaszcza, że opowiadania są naprawdę ciekawe.
Dziwię się tylko Piekarze, że w jego powieści występują tylko "cycate" kobiety (tak jakby na całym jego uniwersum nie było kobiet z mniejszym biustem), a przynajmniej na takie trafia Mordimer.