Nowelka z nieodżałowanym Filipem Marlowe jako prywatnym detektywem. Postaci wyjętej z gangsterskich filmów z lat 30. XX wieku. Pech chciał, że Marlowe zasiądzie przy barze, w którym dojdzie do zbrodni na jego przemęczonych oczach. Motyw? Nieznany, choć kryminalista nie bał się zostawić naocznych świadków na miejscu makabrycznych zdarzeń. Zaplątana jest w to kobieta w sukni z niebieskim bolero w słomianym kapeluszu z szerokim rondlem, którą dokładnie opisał denat na wejściu połykając jednym haustem kieliszek z wódką, zanim dołączył do świata zmarłych. Co łączy Waldo (zamordowanego) z Lolą (z nieznajomą kobietą, która miała się zjawić w pobliżu miejsca zbrodni?). Przez długi czas wodzi za nos - detektyw rozgrywa karty z policjantami, z femme fatale oraz trupami wyciągniętymi z szafy (nie dosłownie, ale wiecie o co chodzi, prawda?). Marlowe ze zblazowaną manierą próbuje ograć stolik z nieproszonymi gośćmi. Nie prosił się o tę sprawę, na to, żeby nachodzili go mundurowi, mężatka wplątała się w romans, a trupy wyskakiwały zza kurtyny. Za dużo jak na jedną noc, nie sądzicie? A nie zapomnijmy, że wieje ciepły, kalifornijski wiatr, który doprowadza mieszkańców do białej gorączki, przez co popełniają szkolne błędy oraz dokonują złych decyzji.
Kryminał w iście sofoklejskim stylu. Nie obędzie się bez dramatu. Chandler przeplata poetyczne metafory ze zbrodnią w afekcie. Przewija się wątek z perłami, a jakże, bo kobiety bez pereł, wiadomo, nieodłączny atrybut mrocznej pani z...