Uwielbiam superbohaterów, a superbohater, który słucha dobrego rocka to prawie ideał. No właśnie w tym przypadku prawie robi różnicę, bo Ryśkowi to bohaterstwo do szczęścia wcale nie jest potrzebne. Pali, pije, słucha muzyki do momentu, aż piorun z jasnego nieba nie przerabia go w marvelowskiego cudaka. Ale niesie dzielnie swój krzyż, wspierany wytrwale przez Alojza, górnika na emeryturze i Benjamina, którego marzeniem jest zostać tym, czym Alfred był dla Batmana.
Początek świetny. Rysiek, mimo że pasożyt i element kradnie serce. Jeszcze lepsi są Alojzy i Beniamin starający się nie tyle wydobyć ze swojego bohatera to, co w nim najlepsze, co powstrzymać go od tego, co najgorsze. Jest w tej książce to, co w Ćwieku lubię najbardziej, czyli zabawa z konwencją i olewanie poprawności politycznej. Ale niestety pary z tego wystarcza do połowy książki. Potem akcja traci dynamikę i bardziej snuje się niż gna do przodu. Ale do końca da się dotrzeć odczuwając sporą przyjemność z lektury, więc ogólnie oceniam tę książkę na plus.