Większość czytelników polskiej fantastyki z pewnością kojarzy nazwisko Jakuba Ćwieka. Swoją przygodę z jego twórczością rozpoczęłam już jakiś czas temu, czytając (niestety we fragmentach) jego powieści takie jak „Kłamca” i jego kontynuacje. Ostatnio miałam okazję poznać również „Dreszcz” – historię równie świetną jak poprzednie tytuły Ćwieka. Dawka humoru przekracza tutaj wszelkie granice, bohater przyprawia czytelnika o niepohamowane ataki śmiechu, a co najważniejsze: rock n’ roll wciąż żyje i ma się znakomicie.
Rychu Zwierzchowski żyje na luzie. Pije, pali, gra i słucha (nie tylko) AC/DC. Wszelkiej pracy unika jak ognia. Dzięki córce, która utrzymuje go od dłuższego czasu, ma zapewniony byt na osiedlu Tysiąclecia. Aż nagle przychodzi taki dzień, kiedy Rychu obrywa piorunem. I dostaje super moce. W jaki sposób wykorzysta ich w swoim życiu? Czy cokolwiek to zmieni?
Ta książka była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier. Lubię „luzacki” styl Ćwieka, który pozwala na oderwanie się od rutyny. „Dreszcz”, jak mogę śmiało powiedzieć, w żadnym stopniu mnie nie rozczarował, przeciwnie, bawiłam się tak świetnie, że po przeczytaniu ostatniej strony miałam ochotę na więcej. Cały pomysł, mówiąc ogółem, był trafiony w dziesiątkę. Niby niepozorny, nieco uproszczony, a jednak tak świetny, że człowiek czuje się uzależniony od tej książki. Nie brakuje jej humoru, mocnej muzy i przezabawnych momentów, a już wykorzystanie gwary śląskiej i połączenie jej z prześmiesznymi tekstami – no po prostu świetne. Co więcej, choć historia wydaje się zwyczajna, w żadnym wypadku taka nie jest. To złudzenie znika, kiedy poznajemy głównego bohatera.
No właśnie, bohater, czyli Rysiek, Rychu, „Zwierzu” Zwierzchowski. Gość, który żyje na luzie, muzie i mocy browara, bo taki oczywiście ma styl. Odpowiedź gotową ma na wszystko, potrafi wkurzyć lub zjednać sobie innych, a w szczególności samych strażników prawa. Kiedy zyskuje swoje super moce, staje się jeszcze bardziej „zelektryzowany”, co widać na każdym kroku jego działań. Przyznać trzeba, że postać bogata w różne cechy, choć niektórych może irytować, to głównie zyskuje ogromną sympatię i respekt na dzielni (jak mówią znajomi z osiedla). Mówiąc krótko, ten bohater nakręca całą historię i gdyby nie tak swobodna i jednocześnie świetna kreacja Ryśka, pewnie nie byłoby tak dobrej książki. Bo dodajmy jeszcze do tego, kreowanie bohaterów Ćwiekowi wychodzi bardzo dobrze, co dowodem na to jest choćby przyjaciel Zwierza, Alojz, czy Benjamin. Każda z tych postaci ma w sobie coś ciekawego, co stwarza charakter dobrze przyswajalnej historii.
To, dlaczego tak dobrze czyta się „Dreszcz”, jest zasługą niekończącego się humoru, jaki towarzyszy tej powieści. Co muszę powiedzieć, dawno nie czytałam książki z tak wielką dawką humoru. Dialogi, przemyślenia czy same działania bohaterów są ukazane w komiczny sposób, mają charakter w pewnym sensie parodii, która świetnie umila czas czytelnikowi. Fabuła ma swój totalny luz, totalny spokój, który udziela się czytelnikowi podczas lektury. Taki literacki chillout, który fantastycznie oddziałuje na odbiorcę, zapewniając dawkę dobrej rozrywki na kilka godzin. Godzin, to trzeba podkreślić, bowiem historia wciąga i niestety szybko się kończy…
Jeśli do tej pory nie znaliście twórczości Ćwieka, bądź dopiero zaczynacie przygodę z jego książkami, „Dreszcz” jest idealnym tytułem, żeby przekonać się do jego pióra. Lekko, na luzie i z duża dawką humoru i muzy – to przepis powstałych historii tegoż autora. Do tej pory nie mogę zapomnieć mnóstwa śmiechu i dobrej zabawy podczas lektury tego tytułu. Choć do dobrej fantastyki jeszcze jej brakuje, to należy powiedzieć, że jest na dobrej drodze, aby osiągnąć sukces. Nie tylko na naszym rynku. Polecam serdecznie lekturę „Dreszcza”. Ja już nie mogę doczekać się kolejnego tomu przygód Ryśka.