„(…) często pchamy się w coś, co w ostatecznym rozrachunku nie było nam do niczego potrzebne. Jednak w innej sytuacji nigdy by to do nas nie dotarło, a podsycane i niespełnione tęsknoty odebrałyby w końcu rozum”.
Budowanie wartościowej relacji wymaga zaangażowania obydwu jej stron. Aleksandra Chojnicz, która na chwilę zatrzymała się w miejscu, które miało być jedynie przystankiem na jej drodze, a stało się celem podróży, w końcu zrozumiała, że to miejsce potrzebuje jej równie mocno jak ona jego. I ani paskudna historia rodzinna, ani głębokie przekonanie, że nie należy się zbytnio przywiązywać, ani do miejsc, ani do ludzi – nie przeszkodziły jej w tym, by zaryzykować i pokonać ten lęk, „że nie może być za dobrze”. Ale choć początek reszty jej nowego życia był obiecujący, mieszkańcy lokalnej społeczności ją zaakceptowali, a jej relacja z Janem sprawiła, że chyba nawet była szczęśliwa, a przynajmniej spokojna, „bez nieustannego rozedrgania, dziwnych tęsknot, dojmującego smutku” – przyszedł moment, że w jej codzienność wkroczyła powszedniość, spowolnienie, spłaszczenie. Wizja przyszłości straciła kształty i kolory, a intensywność odczuć osłabła..
No cóż, zarówno Ola jak i Jan swoje w życiu przeżyli, i nie były to tylko drobiazgi. Dziś mają swoje demony, lęki i słabości, swoje granice i oczekiwania. Jest więc im potrzebna nie tylko chęć i wiara w to, że łączące ich uczucie może być czymś stałym i dającym ukojenie i szczęście, ale i ciągłe podtrzymywanie płomienia...