O gnębionym przez rówieśniku nastolatku czytałam już kilkakrotnie, m.in. w powieści “19 minut”. Żeby wziąć odwet na dręczycielach, ciemiężony chłopak wpadł z bronią na 19 minut do szkoły i zafundował kolegom piekło, wyrównał rachunki.
Tytułowa Carrie Stephena Kinga, była zaszczuta o wiele bardziej, do granic wytrzymałości i przez rówieśników, i przez fanatyczną matkę. Już same opisy piekła, przez które przechodziła, wzbudzają dreszcze. Ale posiadała broń o wiele groźniejszą - zdolność wprawiania przedmiotów w ruch. Jej zemsta na dręczycielch była przerażająca i spektakularna, nie na darmo mówi się, że King to mistrz grozy.
“Carrie “ to podobno debiut, ja tego wcale nie czułam. Dla mnie powieść znakomita. Dostałam wyraziste postaci, pomysłową fabułę, zwroty akcji, tempo, emocje, spojrzenie na główny dylemat z prspektywy różnych postaci (co bardzo lubię), oczekiwaną porcję strachu i obrzydzenia, a na osłodę szkolny bal absolwentów, z pięknymi strojami, artystyczną oprawą, Kopciuszkiem oraz wyborem króla i królowej.
Nie uważam się za znawcę autora, to dopiero moja szósta powieść Kinga, ale nie trafiła mi się jeszcze nie satysfakcjonująca lektura.