Już na początku uprzedzam: jeśli nie lubisz, jak ktoś narzeka w dużej ilości, to nie czytaj dalej, bo o zaletach tej książki będzie zatrważająco mało, za to lamentów i jojczenia - cały festiwal. Lubię francuskich powieściopisarzy. Naprawdę lubię, mają swój niepowtarzalny styl, choć ich większość cierpi na paryski syndrom, co w końcu może doprowadzić czytelnika do szewskiej pasji. Zresztą, nie inaczej jest w tym wypadku. Zauważyłem, że mało jest tu Balzaca w Balzacu. Odbiegł trochę od konwencji, co przypomniało mi o innej jego powieści, zatytułowanej "Jaszczur"- w nim były zawarte motywy z.. fantastyki i literatury grozy, natomiast tutaj- z powieści szpiegowskich i kryminału. Przewodnim motywem jest tutaj kasa. No, kasa i miłość. Bardziej kasa. Właściwie jakby się tak głębiej zastanowić, to jednak tylko kasa. A miłość jako ckliwy dodatek. Mamy więc tu skomplikowaną, pajęczą sieć intryg która ma na celu wysiudanie bogaczy z ich tysiącfrankówek- wodewil weksli, szantaży, długów, wymyślonych długów, fałszerstwa, schedy po zmarłych i wiele, wiele podobnych. Straszliwy natłok, zagęszczenie, jest w tej książce myślą przewodnią. Nieważne, że czytelnik ma mętlik w głowie, autor łapie naraz tyle wątków (z czego większość niepotrzebna jest zupełnie), że co rusz trzeba wracać kilka stron wcześniej aby się się połapać co jest grane. Ma być z przytupem i monumentalnie. Bohaterowie często sprawiają wrażenie wypchniętych siłą na scenę, bez przeczytania scenariusza, przez co improwizują ...