Pierwszy tom serii niezwykłej PIW-u – tym razem, mes ami, francuski świat fantastyki przepojony miłosnymi westchnieniami i romantycznymi uniesieniami. Niestety – mimo znanych nazwisk od de Balzaca poczynając a na Apollinarze kończąc, czuję niedosyt. Mimo wciągającego wstępu Jerzego Parviego (który dokonał wyboru poszczególnych opowiadań) i jeszcze bardziej ciekawego podsumowania Macieja Płazy dreszczyku grozy tu brak. Nie ma się czemu dziwić – nawet diabeł bywa zakochany.
Francuscy pisarze dbają bardziej o duchowe upojenie czytelników niż wywołanie u nich szybszego bicia serc. Więcej tu ulotnej mistyfikacji, miłosnych tęsknot i zapalczywej wyobraźni, niż potoku krwi i chrobotu kości. Senne wizje i majaki królują na kartach zbioru, uperfumowane zapachami arystokratycznych salonów, gdzie szlachetnie urodzeni uwodzą na potęgę, rozkochuję niewinne dziewice i porzucają je na pastwę szaleństwa. I diabła właśnie. Bardziej interesuje ich zło i jego źródło, niż sam postępek. Nie trzeba demonów i strzyg, by człowiek zmierzał błędną drogą – czyni to sam i bez pomocy sił nieczystych. A może jednak jest zupełnie odwrotnie?
W większości niesamowitych (chyba jednak tylko z tytułu) opowiadań ich akcja dzieje się w rejonach z Francją zupełnie nie związanych. To samo dotyczy ich bohaterów. Spotykamy zatem sylwetki przystojnych południowców, zwłaszcza hiszpańskich kawalerów (najwyraźniej Hiszpania uznawana była za siedlisko Bezlebuba, wielkiego kusiciela), chochlika z A...