A Fate Darker Than Love to jedna z tych książek, gdzie okładka mnie zachwyca! Czy jednak środek jest równie dobry?
Spokojny, piękny dzień. Amsterdam tętniący życiem.
Wypadek.
Panika.
Śmierć.
Kolejny wypadek.
Kolejna śmierć.
I ona, obserwująca to wszystko walkiria, nieśmiertelna. A jednak... Tego dnia pełnego śmierci, życie uszło i z jej ciała.
Choć to przecież było niemożliwe!
Przyznaję, że książka zaczęła się naprawdę intrygująco.
Już od początku obiecuje nam walkę. Złowrogie siły, chcące opanować świat i zniszczyć wszystkie walkirie.
Kanada.
I znów i znów, śmierć...
Ból Blair boli.
Nie tak to miało wyglądać. Życie jej rodziny miało się nieodwracalnie zmienić w tym dniu, ale nie w taki sposób.
Została sama. Nie chciała żyć w świecie bez siostry i mamy. Sama.
Nie mogła tu zostać.
Nie wierzyła, że to był wypadek. Potrzebowała odpowiedzi.
Musiała pojechać...do Walhalli.
Mitologia nordycka.
Walkirie piękne i odważne wojowniczki.
Zbierały dusze zmarłych wojowników, bohaterów, którzy od teraz mieli przebywać w Walhalli, krainie wieczności i trenować, przygotowywać się na Rangarok, ostateczną bitwę, która zdawała się coraz bliższym zagrożeniem..
Dlaczego walkirie umierały, chociaż miały być nieśmiertelne?
Przyznaję, że sam pomysł i to połączenie mitologii, fantastyki i współczesnego świata bardzo mi się podobał!
Chociaż początkowo akcja prowadzona jest ...