Cytaty Żaneta Pawlik

Dodaj cytat
O gustach się nie dyskutuje, kulinarnych, muzycznych, wszystko jedno.
Do mężczyzn trzeba się zwracać dużymi literami.
Starość jest egocentryczna. Skupia całą uwagę na sobie, jeśli jej pozwolić. Wówczas dochodzą do głosu bolączki ciała. Brzydota wydostaje się porami. Jedynym lekarstwem jest znalezienie sobie zajęcia. Bycie pomocnym.
Utracił płynność ruchów, co mógłby mu wytknąć złośliwy obserwator. Serce wciąż młode, choć ciało lekko zwiędłe. Pomarszczone, szare, z pożółkłymi białkami oczu, przygarbione, nakrapiane plamami wątrobowymi, a teraz lekko śmierdzące. Zmęczył się, spocił. Uwielbiał szybkie tempo, przeciwnie niż jego stawy.
Leżeli obok siebie tak blisko, że dało się wyczuć ciepło ciała tego drugiego. A tak daleko, jakby byli obcymi sobie ludźmi.
Doczeka dnia, gdy jutro nie nadejdzie. Człowiek przecież umiera od chwili narodzin. Każde pójście spać jest jak mikroskopijna śmierć odłożona w czasie. Ta śmierć karmi się snem, rozrasta do potężnych rozmiarów, aż wreszcie pochłania ostatnią żywą komórkę.
Ani myślał tłumaczyć się starym babom, brzydkim nie tyle za sprawa skąpej urody, ile deficytu serdeczności. Współczułby ich mężom, ale pomarli lata temu, kiedy baby były życzliwsze, bo zapracowane.
Sąsiedzki monitoring zwykle wkładał podomkę ze sztucznego materiału, rzadziej dres, a najchętniej spodnie sięgające łydki i bluzkę z krótkim rękawem, koniecznie uwypuklającą rolujący się tłuszcz w okolicach brzucha i wałek wypływający spod gumki biustonosza. Przesuszone trwałą ondulacją włosy, skręcone jak sierść pudla, zaczesane za ucho.
Jeśli człowiek ma tyle lat, na ile się czuje, to Henryk obudził się jako dwudziestolatek, a do wieczora przybyło mu góra dziesięć.
Pogarda zasłaniała oczy Sandry jak zaćma, przy czym tę drugą dało się zoperować.
Czy można kochać kogoś przez całe życie? Nie. Można nazywać w ten sposób przywiązanie, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, ale prawdziwie kocha się tylko raz, jeden jedyny i nigdy więcej.
Nowoczesne sprzęty specjalnie produkują tak, żeby za kilka lat się psuły, i trzeba znowu wyskakiwać z kasy. Gdyby ludzie szanowali dorobek rodziców, po dziś dzień służyłby niejednemu.
Andrzej szedł o zakład, że staruch słyszy to, co mu wygodnie. Testuje wytrzymałość zięcia. Karze go za odebranie sobie córki. Jak to jest, że synowie szybciej się odpępowiaja, a dla córki żaden kandydat na męża nigdy nie jest dostatecznie dobry? W opinii ojca, rzecz jasna, bo obiektywnie rzecz ujmując, Gertruda lepiej trafić nie mogła.
- To co nim telepie?
- Ma nowego kolegę. Parkinsona.
W dawnych czasach nie było problemu z dostępem do źródełka. Na każdym rogu wystawał saturator wózkowy na motorowerowych kołach, serwujący wodę zwaną gruźliczanką.
Rząd przed nimi siedziały ufryzowane kobieciny w odświętnych sukienkach, które, Heniek dałby sobie rękę uciąć, po powrocie do domu odwieszą do szafy. Po co prać, jak czyste, raz włożone. Wody szkoda, prądu, czarny kolor szybko blaknie. Trzeba trzymać w gotowości, koleżanki już niemłode. W takich chwilach zazdrościł nieboszczykowi szczelnej trumny. Może i sądem ostatecznym musiał się przejmować, letnim smrodem pod pachami już nie.
Gdyby Heniek prowadził autobus, nie wlałby w siebie ani kieliszeczka. Trzeba być odpowiedzialnym! A tramwaj sam się prowadził po szynach, wystarczyło delikatnie zahamować, przystanku nie przejechać i ludzi w środku nie powywracać.
Dzieci powinno się z kulturą w domu zapoznawać, nie na dodatkowe zajęcia posyłać. Przynajmniej nie pod oknami Henryka.
Babcia wycierała podłogę dwa razy dziennie. Po przyjściu męża z pola i po wyjściu w pole. Nie miał zwyczaju zdejmowania gumowców. Tupał mocno w sieni, żeby błoto odkleiło się od podeszew, ale i tak wnosił breję.
Zegar wiszący w salonie pamiętał przedwojenne czasy. Kołysał się z lewa na prawo ledwie słyszalną praca wahadła.
Dobroczynne działanie nikotyny poszło w diabły. Najchętniej kazałby Sandrze się spakować i wracać do matki, ale wiedział, że nie przyjmie jej z powrotem. Nie chciała córki u siebie, w dodatku z małym bandytą.
On też ich nie chciał.
Zamarła. Nie lubiła, gdy zwracał się do niej pełnym imieniem. W takich chwilach przypominała sobie stanie w kącie za karę i mamę pytającą, czy przemyślała swoje postępowanie.
Od trzydziestu lat żył w kłamstwie. Na początku żałoba szczelnie wypełniała każdą komórkę ciała, więc miał wymówkę. Kolejne lata nie przyniosły zmiany.
Żwir zgrzytał boleśnie pod naciskiem ciężkiego obuwia. Kamyki pierzchały na boki, szukając ratunku. Uderzały w niski murek, za którym nienachalny podmuch wiatru kołysał krwistymi główkami róż. Drobinki odbiły się i z powrotem wpadły na ścieżkę.
Wiele razy był świadkiem przemiany, jaka zachodziła w ludziach na widok grubych zwitków banknotów. Mocy pieniądza nie sposób przecenić.
- Czy ja ograniczam twój rozwój? Sama zamieniłaś Prousta na Mroza, mnie nic do tego.
- Bo przy Mrozie nie muszę myśleć.
- Cóż za samoświadomość.
Ciast nie musisz piec, nawet by ci posłużyło. Dawniej kobiety nosiły wodę ze studni i prały na tarze. Teraz macie zmywarki, pralki automatyczne, suszarki i nadal wam źle.
Kryjówkę widoczną gołym okiem uznał za najbezpieczniejszą. Wycieraczka pod drzwiami rzadko leżała na swoim miejscu, dziki ryły obejście z takim zaangażowaniem, jakby pod warstwą ziemi ukryto złoty pociąg, więc najpopularniejszy schowek odpadał.
Dopił ostatnie łyki kawy i nie marnował czasu na zmywanie. Dwucentymetrową warstwę fusów dałoby się wykorzystać na dolewkę. W czasach komuny podobne praktyki były na porządku dziennym. Dziś nawet jego stać na zapas kawy.
- To źle być z Warszawy?
- Źle to kraść i z rzyci spaść.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl