Cytaty Tomasz Wandzel

Dodaj cytat
– Moja mama uważa, że kawa bez cia­sta jest jak zima bez śnie­gu(...).
Wie­lo­krot­nie po­wta­rzał mi, że praw­da jest jak gorz­kie le­kar­stwo i naj­le­piej podać ją za pierw­szym po­dej­ściem.
Nie za­mie­rzam ni­cze­go przed nią ukry­wać. Uwa­żam, że da­wa­nie fał­szy­wej na­dziei to naj­gor­sze, co można ofia­ro­wać dru­gie­mu czło­wie­ko­wi.
W końcu dla dzi­siej­szej mło­dzie­ży smart­fon jest naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, z któ­rym spę­dza­ją znacz­ną część dnia, a bywa, że i nocy.
Od za­wsze uwa­ża­ła, że śmierć to naj­czyst­sza od­mia­na uczci­wo­ści. Nie dzia­ła­ły na nią groź­by, proś­by, a nawet ła­pów­ki. Cza­sa­mi me­dy­cy­na po­tra­fi­ła ją prze­chy­trzyć, ale tylko do czasu.
– Mówił, że jest za­wa­lo­ny ro­bo­tą jak zsyp na śmie­ci w wie­żow­cu pod­czas straj­ku śmie­cia­rzy.
Cza­sa­mi miał wra­że­nie, że po­li­cjant­ka ro­zu­mie, iż na­tu­ra sa­mot­ne­go wilka to nie kolor ścian, ro­dzaj wy­kła­dzi­ny czy model mebli, które można zmie­nić. Praca w sa­mot­no­ści owo­co­wa­ła prze­my­śle­nia­mi ma­ją­cy­mi wpływ na prze­bieg śledz­twa.
Zwłasz­cza teraz, gdy mło­dzi lu­dzie dzie­li­li życie na to re­al­ne i wir­tu­al­ne, por­ta­le spo­łecz­no­ścio­we, fora czy ser­wi­sy te­ma­tycz­ne były jak plaża po sztor­mie dla po­szu­ki­wa­czy bursz­ty­nów.
Dla osób w jej wieku po­sia­da­nie konta na kilku por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych było tak zwy­czaj­ne jak od­dy­cha­nie. W tym kon­tek­ście po­wie­dze­nie: „Jak nie masz konta na FB, to tak jak­byś nie żył” można było uznać za praw­dzi­we.
Dla Róży, która coraz świadomiej odczuwała rozdarcie swojej narodowej tożsamości między polskością matki i niemieckością ojca, pełne opowiedzenie się po którejś ze stron stanowiło ogromny problem emocjonalny.
Już i tak targały nią wyrzuty sumienia z powodu tych wszystkich kłamstw, jakie mu mówiła i sekretów, które przed nim zatajała
– Kaśka, to nie jest mój słow­nik. Po pro­stu uwa­żam, że pewne rze­czy trze­ba na­zy­wać po imie­niu i już. Dla mnie zło­dziej za­wsze bę­dzie zło­dzie­jem, a nie osobą przy­własz­cza­ją­cą cudze mie­nie, a ko­bie­ta za­ra­bia­ją­ca cia­łem za­wsze bę­dzie kurwą, a nie pro­sty­tut­ką czy pa­nien­ką do to­wa­rzy­stwa – wy­ja­śnił ko­mi­sarz, za­kła­da­jąc ręce za głowę.
Twar­do trzy­mał się za­sa­dy, że biuro jest do pracy, a dom do od­po­czyn­ku.
Wsta­wa­łem co­dzien­nie o pią­tej. Jeśli tylko nie pa­da­ło, wy­cho­dzi­łem na taras, by po­wi­tać świt. Lu­bi­łem ten czas po­mię­dzy ją­drem nocy a ze­ni­tem dnia.
(...) Poza tym w życiu trze­ba coś robić, bo bez­czyn­ność może zabić.
– Jak­bym sły­sza­ła pra­dziad­ka. On też za­wsze po­wta­rzał, że bez­czyn­ne życie jest jak au­to­stra­da do grobu.
Cien­ka, le­d­wie wi­docz­na war­stwa kurzu osia­dła na me­blach. Dawno nie­wie­trzo­ne po­miesz­cze­nie wy­dzie­la­ło za­pach pust­ki i sa­mot­no­ści. Gdzieś prze­czy­ta­łem, że to lu­dzie są po­trzeb­ni do­mo­wi, a nie od­wrot­nie. Bez ludzi domy stają się tylko mie­sza­ni­ną ścian, mebli, dy­wa­nów, ksią­żek i nie­uży­wa­nych na­czyń.
– Nie można zmie­nić tego, co się już stało, ale można za­pla­no­wać to, co stać się ma – po­wie­dzia­łem fi­lo­zo­ficz­nie, od­sta­wia­jąc pustą szklan­kę na sto­lik.
– Dwa ty­go­dnie temu od­by­ła się ostat­nia roz­pra­wa roz­wo­do­wa. For­mal­no­ści mamy już za sobą – po­wie­dzia­łem. – Wo­le­li­śmy roz­stać się w praw­dzi­wej zgo­dzie. Chcie­li­śmy tego roz­wo­du, to je­dy­ne wyj­ście, by ra­to­wać przy­jaźń, za­ufa­nie i od­da­nie, które nadal nas łączą. Gdy­by­śmy wciąż byli mał­żeń­stwem, z pew­no­ścią za kilka lat uda­ło­by nam się wy­ho­do­wać nie­na­wiść i wstręt do sie­bie, a tego nie chcie­li­śmy.
Wśród braci stu­denc­kiej krą­żył żart, że gdyby Krzyś­ko­wi za każdą po­de­rwa­ną dziew­czy­nę wy­ry­wać jeden włos, to byłby łysy.
Przez kilka lat fo­to­gra­fo­wa­nia na­uczy­łem się tego, że fo­to­gra­fia to głów­nie cze­ka­nie. Sam mo­ment wy­ko­na­nia zdję­cia to za­le­d­wie uła­mek se­kun­dy. Jed­nak bar­dzo czę­sto na tą chwi­lę cze­ka­ło się kilka dni a nawet ty­go­dni.
Pa­mię­taj, chłop­cze, ta­jem­ni­ca jest tylko wtedy, gdy wie o niej jedna osoba.
Idąc wzdłuż rzeki, za­wsze doj­dzie się do ja­kie­goś mostu. A mosty, mój drogi chłop­cze, wszyst­kie mosty łączą, a nie dzie­lą.
– Hen­ry­ku, to nie duchy czy leśne de­mo­ny są dla nas za­gro­że­niem, ale inni lu­dzie. Pa­mię­taj o tym, synu.
Ruscy wy­sy­ła­li na wschód każ­de­go, kogo uzna­li za in­te­li­gen­ta lub bo­ga­cza. Cza­sa­mi wy­star­czy­ło umieć czy­tać i pisać, by zo­stać za­li­czo­nym do tych pierw­szych, albo mieć w domu zegar z ku­kuł­ką, by za­si­lić sze­re­gi tych dru­gich. Hi­tle­row­cy wy­wo­zi­li na za­chód wszyst­kich, któ­rzy nada­wa­li się do pracy.
– Zośka, co jak co, ale na swat­kę to ty się zu­peł­nie nie na­da­jesz. – A niby dla­cze­go? – ob­ru­szy­ła się Zofia, prze­ry­wa­jąc wy­szy­wa­nie ko­lej­ne­go ka­fta­ni­ka dla ma­ją­ce­go nie­ba­wem przyjść na świat dziec­ka. – Po pierw­sze, nie je­steś tak stara jak naj­star­sze drze­wo we wsi. Po dru­gie, nie je­steś tak brzyd­ka jak żona szew­ca z Ko­sto­po­la. I po trze­cie, nie je­steś prze­bie­gła jak lis, co kury z kur­ni­ka wy­kra­da – wy­li­cza­ła przy­ja­ciół­ka.
– Oni przy­wieź­li nas do cho­ler­ne­go obozu pracy – mówi nagle jakiś męż­czy­zna przed nami. – A co to jest ten obóz pracy? – pyta idąca obok niego ko­bie­ta. – Miej­sce, z któ­re­go nie ma uciecz­ki – od­po­wia­da męż­czy­zna zre­zy­gno­wa­nym gło­sem.
Coraz czę­ściej na­cho­dzi­ła go myśl, by zre­zy­gno­wać z Fa­ce­bo­oka, Twit­te­ra i In­sta­gra­ma. Kie­dyś ukute po­wie­dze­nie, że kto nie ma pro­fi­lu na Fa­ce­bo­oku, to tak jakby nie ist­niał, za­czy­na­ło tra­cić na ak­tu­al­no­ści. Znał sporo ludzi, któ­rzy albo nigdy nie za­ło­ży­li konta na tym por­ta­lu, albo z niego zre­zy­gno­wa­li i świat im się nie za­wa­lił. Wciąż pra­co­wa­li, mieli przy­ja­ciół i zna­jo­mych, a brak ko­niecz­no­ści pu­bli­ko­wa­nia ko­lej­ne­go posta, zdję­cia czy kli­ka­nia w to, co opu­bli­ko­wa­li inni, spra­wiał, że dys­po­no­wa­li więk­szą ilo­ścią wol­ne­go czasu.
Ko­lej­ne dni wcale nie przy­nio­sły ulgi. O ile ciało nie od­czu­wa­ło żad­nych do­le­gli­wo­ści, o tyle umysł Róży jak koń za­przę­gnię­ty do kie­ra­tu my­ślał wciąż o tym samym, a jej dusza cier­pia­ła jak nigdy przed­tem.
– Do­brze, a teraz przej­dzie­my do mniej przy­jem­nych spraw. Czy ktoś mi wy­ja­śni, jak to się dzie­je, że w ostat­nich trzech mie­sią­cach to­tal­nie ola­li­ście sobie pewne przed­mio­ty? O ile w po­przed­nim se­me­strze było po ja­poń­sku, czyli „jako tako”, to teraz jest też po ja­poń­sku, tyle że „ma­sa­kra”. Spraw­dzi­łam wasze oceny i nie­ste­ty dla wielu z was nie widzę szans na zda­nie do ko­lej­nej klasy.
– Życie, ko­cha­ny Wła­dy­sła­wie to rów­nież pie­nią­dze i dzię­ki nim można re­ali­zo­wać ma­rze­nia (...).
© 2007 - 2025 nakanapie.pl