Po lekturze klimatyczno - podhalańskiej „Ślebody” chciałam jeszcze zostać w klimacie polskich gór. Było mi wszystko jedno: kryminał, obyczajówka, reportaż, byle w górach i byle nie romans, bo nie lubię. Nie przeczytałam opisu, bo nieroztropna kobieta ze mnie, ale widziałam przecież tytuł. I dostałam za swoje. Romans jak ta lala. Góry wprawdzie są, ale gdzie im tam do klimatu Murzasichla i chatki Babońki ze „Ślebody”, czy zagrody z „Siedmiu szmacianych dat”. Za to jest i kryminał, i obyczajówka, i romans. A ponieważ powieść nie za obszerna, każda z tych warstw potraktowana bardzo powierzchownie. Z prędkością torpedy bohaterowie zakochują się i oświadczają , a bukiety z czerwonych róż, wiersze, pierścionki zaręczynowe pojawiają się u dojrzałych ludzi po kilku dniach znajomości lub kilkudziesięciu zamienionych w życiu zdaniach. Morderstwa lub ich próby to wątki błyskawiczne, a ratunek przychodzi nieoczekiwanie i w ostatniej dosłownie chwili. A warstwa obyczajowa? No cóż, tu był największy potencjał, ale ważne tematy, o których chętnie bym poczytała, są tylko polizane: ciężka choroba i nagłe wyzdrowienie, trudne relacje z toksycznymi rodzicami i w nie-partnerskim małżeństwie, zdrada, dramat matki, która z konieczności oddała dziecko do adopcji oraz odczucia tego dziecka, teraz już dorosłego mężczyzny. Te wszystkie trafiające do mnie wątki umykają na drugi plan na rzecz rozbudowano wątku romansowego, gdzie jest tak dużo lukru, że aż mdli. Główni bohaterowie: panie infantylne i naiwne jak nastolatki, panowie - sentymentalne ciotki - klotki, które po dwóch dniach znajomości obsypują nieprzytomną kobietę pocałunkami, niczym Śpiącą Królewnę, plotkują jak baby, całują się z obcym facetem, ściskają, przytulają, publicznie zwierzają itp. Sorry, ja nie znam takich facetów, ale może tacy się zdarzają?
Są i postaci, które kupuję - Zielarka Maria (szkoda, że nie mówi gwarą), sprzedawczyni od Ulissesa, nawet wiecznie plotkująca Nowakowa, ujmujący wątek ojca Pio. Tylko jest mi ich za mało.
Żeby powieść trafiła w mój czytelniczy gust, trzeba by z piernikowych serduszek na okładce zeskrobać trochę różowego lukru, a potem nadmiar lukru usunąć ze stron powieści, trochę rozbudować warstwę obyczajową o te wątki, które prowadzą do wartości uniwersalnych (tymczasem tylko zaznaczone) i powstałaby bardzo dobra powieść. No cóż, jest jak jest. Nie mnie jednak majstrować przy powieści, a autor ma święte prawo pisać jak i oczym sobie życzy. Mnie się może podobać lub nie. Ale nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba, więc rozumiem tych, którym ta bajka dała mnóstwo emocji, wzruszeń i łez. Im pewnie nie podobałoby się to, co mnie sprawia czytelniczą przyjemność. Do mnie powieść nie trafiła.
Ale się popastwiłam! Bez sensu. Po pierwsze - jak nie lubisz babo romansów, to się za nie nie bierz. Po drugie - jakby ci się tak bardzo nie podobało, to byś do końca nie doczytała. A doczytałaś, w dwa popołudnia, przegryzając pierniczki. Mimo wszystkich mankamentów i infantylności byłaś ciekawa jak się to skończy.