"On" to Śpik. Chciany niechciany. Idiota, debil, kretyn. Śpik jest Inny. Odstaje od świata jak kwiatek od kożucha i wół od karety. To nierozgarnięty głupek, którego można namówić i wrobić we wszystko. On się nie obroni, bo nie ma pojęcia czego od niego chcą i o co chodzi. Jego świat to mama Śpika, pies z uszami jak płynny aksamit, niebieskie gąsienice z ludźmi w głowach, ich ślady z prostych równoległych i ciągi tramwajowych rozkładów jazdy - dla Śpika jasne i przejrzyste jak niebo w pogodny dzień. Czy Śpika można podejrzewać o autyzm? Bardzo być może. Lecz w owym czasie gwóźdź był zwykłym gwoździem a nie Deszczowym Człowiekiem.
"On" to mały epos o mamie Śpika. Taka dumka na dwa serca. O pospolitej kurze domowej, schowanej za plecami pana męża. Piastującej swoje mniej udane pisklę z miłością i bezwarunkowym oddaniem. Żyjącą nadzieją, że może się jeszcze odmieni, później karmiąca się beznadzieją. Mama Śpika walczy o każdy dzień normalności dla dziwnego dziecka. Wie, że jej brzydki, głupi syn w prawdziwym życiu sam sobie nie poradzi - i ta świadomość, ten lęk, każdego dnia odbiera jej część życia.
"On" dla pokolenia lat 70' jest jak powrót do przeszłości: Niebieskich zeszytów, oranżady w woreczkach, historyjek w gumach do żucia. Rzeczywistości kolejek, kartek na żywność, uniesionych palców i KRK kształtującego opinię publiczną. Kolorowego świata Modern Talking, Disco Polo i zachłystu MTV. Kaset VHS, wyrobów czekoladopodobnych i mydełka Fa. Solidarności, stanu wojennego i Boże coś Polskę. I szok obyczajowy, gdy boski Richard Chamberlain otwarcie przyznał się do swojej orientacji, by praktycznie natychmiast zniknąć z ekranów. Śpik mógł być moim kolegą z klasy, równoległego rocznika. Każda klasa ma jakiegoś odszczepieńca, klasowe dziwadło.
"On" to historia o innej epoce. Rzecz o bohaterach przegranych.
Zakuty łeb nie da się porwać górnolotnym zrywom, nie sięgnie po nieosiągalne, nie utożsami z romantycznym ideałem. Nie pojmie złożoności realiów. Bohaterowie "Onego" są prości i prozaiczni. Sobie podobni - gubią się w tłumie.
"On" to wreszcie zgiełk, hałas i nieustanne kłapanie dziobem.
Wszyscy mówią na raz. Słowa klekoczą, wirują, płyną wartkim nurtem.
Bez wytchnienia, bez przerwy na oddech. Wyrywki zasłyszanych rozmów wpadające w ucho tam i siam. Różne te zbitki daje się złożyć w miarę spójną i sensowną całość, lecz cały ten artystycznie wypracowany przez Papużankę zgiełk ogłusza i trudno przy nim zebrać myśli. Plączą się czasy i mylą osoby. Kto jest teraz? Kto mówi o kim a kto tylko wspomina?
Czyja część jest czyja i o kim - na dłuższą metę to męczące. Kilka razy zgubiłam przez to wątek. Polacy nie gęsi - powiedział był Mikołaju Reju, ale Zośka tą manierą czyni rejwach niczym lis w kurniku. Zgrzyta to i chrzęści jak zniszczone tory.
"On" to dobra książka. Trochę jak bajda, trochę jak podróż w czasie. Skłania do refleksji, szukania odpowiedzi. Nadania doznaniom imienia i sensu. Ale styl Zośki zupełnie nie jest dla mnie. Jest zbyt głośny, zbyt chaotyczny. On mnie nie lubi.
Nie śmieszą mnie kapiszony eksplodujące pod nogami procesji. Żeby zebrać spłoszone myśli trzeba wzorem Śpika wjechać gąsienicą w ciemność.