Jest rok 211. W dalekiej Brytanii Septymiusz Sewer odlicza godziny do spotkania z duchami przodków.
Jego zaufany żołnierz, powiernik i doradca obiecuje wspierać radą i uczynkiem nowych władców cesarstwa.
Lecz jak wypełnić obietnicę, gdy bracia skaczą sobie do gardeł, rządzić cesarstwem chcą obaj, a każdy- samodzielnie?
Wraz ze śmiercią Sewera dla Cesarstwa Rzymskiego kończy się pewna epoka. Od teraz karty historii imperium zapisują jego synowie.
O ile Lucjusz Publiusz Septimus Geta zdołał uczynić kilka notatek, stronice zapisane przez Bassianusa Antoninusa zwanego Karakallą ociekają krwią winnych, niewinnych i tych, którzy na orbicie obłędu imperatora znaleźli się mimowolnie. Tych ostatnich było najwięcej.
„Żołnierz cesarza” to tak jakby fabularyzowana wersja owych mrocznych zdarzeń, widziana oczami Kasjusza Arianusa-cesarskiego oficera do specjalnych poruczeń.Stojąc przy boku Antoninusa, wykonując jego rozkazy, jest nie tylko świadkiem, lecz również sprawcą upadku, degeneracji i upodlenia wszystkiego, co w jego rozumieniu definiowało Rzym jako mocarstwo.
Sebastian Konowoł z twórczym impulsem rysuje tło dla tych jakże mrocznych lat u schyłku Cesarstwa Rzymskiego. Lecz, co ważniejsze, pisze jak..!
Górnie, chmurnie, bez mała rymami. Darujcie sarkazm, atoli to rzuca się w „Żołnierzu cesarza” w oczy jako pierwsze.
Bohaterowie wyrażają się kwieciście, w sposób niezwykle afektowany, właściwie: bombastyczny. Nie tylko dialogi, także ich pojedyncze wypowiedzi to bardziej sceniczny monolog: wyszukany, deklamacyjny emfatyczny. Bez różnicy, czy to cesarz przemawia do ludu, czy matka mówi do synów, czy Kasjusz wyraża się w listach do siostry-wszędzie rządzi napuszona, wyszukana gadanina. To męczy, by nie powiedzieć, że nuży.
Co prowadzi do kolejnego dyskusyjnego waloru powieści. Mianowicie: Akcja.
Darujcie kolejny sarkazm, lecz jest jej tyle samo, co w pierwszych sezonach „Gry o tron”. Przez pierwsze pół książki dzieje się nic: Sewer umiera, bracia wracają do Rzymu, każdy zajmuje swoją część pałacu. Rozpoczynają wzajemne podchody eskalujące do otwartej wojny, z finałem wszystkim znanym.
Z ręką na sercu: Nim dotarłam do chwili, w której Antoninus ubił Getę-sama kilkukrotnie odpłynęłam w sen w objęciach Morfeusza. Albowiem taka to jest pasjonująca lektura.
Więcej i bardziej dzieje się po śmierci Lucjusza: Bassianus wpada w obłąkańczy amok, jakby chciał wymazać wszystko i wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mieli coś wspólnego z Getą. Kasjusz owszem, pokazuje się w kilku niechlubnych epizodach, lecz później zaszywa się gdzieś w jakiejś sobie znanej dziurze, autor zaś ślizga się po powierzchni wydarzeń jakoś tak… pobieżnie? Ogólnikowo? Zgoda, w drugiej swojej połowie „Żołnierz…” nabiera tempa i wyraźnie się rozkręca. Najbardziej opowiedziany w przemowach na miarę monologów Hamleta. Rzeź Aleksandrii, wojna z Partą, aberracja umysłowa głowy rzymskiego imperium, wewnętrze rozdarcie Kasjusza między własnym honorem, daną obietnicą a lojalnością-od nagromadzenia doznań szare komórki powinny się grzać do białości, zamiast tego-przysypiają przy krasomówczych eventach.
Całościowo, proza Konowoła okazała się dla mnie nużąca aż za bardzo. Nie umniejszam książce zalet, zapewne są one, głęboko jakieś, gdzieś… Jednakowoż mnie nie udało się do nich dotrzeć, ani ich odnaleźć.Żeby nie było: Nie przystępowałam do lektury jako nieogarnięty ciemniak. „Poczet cesarzy rzymskich” Aleksandra Krawczuka do dzisiaj pozostaje jedną (z wielu) moich najukochańszych książek. Problem upatruję w tym, że pisaniu Konowoła brakuje i(s)kry, by rozpalić płomień.
Zamiast grzać się przy ognisku z wrażeń, przyszło mi szukać ekscytacji w ledwie ciepłym popiele.
Wyzwanie 20in2025 pkt. 18. Książka, której akcja dzieje się w starożytności (do V w. n.e.; może być starożytnego autora)