Młoda Polska i dwudziestolecie międzywojenne to epoki literackie, w których bardziej niż napisane dzieła interesują mnie biografie ich twórców. Wszystko zaczęło się od Dagny Juel Przybyszewskiej, norweskiej żony Stanisława Przybyszewskiego. Z ogromnym zainteresowaniem sięgałam po kolejne biografie, które układały się w swego rodzaju łańcuszek połączonych ze sobą postaci: Stanisław Przybyszewski, Jan Kasprowicz, Tadeusz Boy Żelenski, Maria Bunin Kasprowiczowa, Michał Choromański, Witkacy, Irena Krzywicka i wielu, wielu innych. Niektóre zdarzenia się powtarzały, o niektórych historiach czytałam po raz pierwszy, bo i losy tych osób mniej lub bardziej się ze sobą splatały. Stanisław Przybyszewski i jego żony oraz kochanki, a także dzieci utkwiły w mojej świadomości dość dobrze, choć tak naprawdę najwięcej informacji miałam o Dagny Juel i Jadwidze Kasprowiczowej. Dwie kochanki autora "Confiteora" Marta Foerder i Aniela Pająkówna zawsze pozostawały gdzieś w cieniu. Marta pozostaje nadal. Aniela doczekała się biografii, którą dzieli wraz ze swoją córką Stanisławą Przybyszewską.
Książka Anny Kaszuby-Dębskiej to dzieło monumentalne, dokładne i poprzedzone wnikliwymi badaniami. Zawiera setki przypisów, bogatą bibliografię, ciekawy materiał ilustracyjny. I mimo, że głównymi bohaterkami są dwie niezwykłe kobiety, to zaryzykuję twierdzenie, że mamy tutaj jeszcze trzecią bohaterkę: samotność. Samotna jest Aniela Pająkówna, która dla macierzyństwa poświęciła własną karierę artystyczną (malarka). W jednym z listów pisze tak: Nie umiem żyć z ludźmi, w towarzystwie wyglądam jakbym trzech zliczyć nie umiała, albo jak służąca, która odczuwać się boi. A tak to już jest z moją naturą, że tracę nadzieję, abym się kiedykolwiek mogła odmienić. A ponieważ uchodzić za głupią albo służącą to przykro, więc wolałabym nigdy nikogo nie widzieć. Samotna jest też Stachna, która w jednym z listów do Tomasza Manna pisze tak: Mistrzu: jestem sama. (...) może mi Pan dać odpowiedź, uwolnić od mojej strasznej samotności. Przyczyną tych samotności jest w dużym stopniu nie kto inny jak sam Stanisław Przybyszewski, który szedł przez świat siejąc wiele cierpienia wokół siebie. Oglądając jego zdjęcia - te w książce Anny Kaszuby-Dębskiej - i te dostępne w innych dokumentach, wciąż nie potrafię zrozumieć, co miał w sobie ten człowiek, że ludzie tak go wielbili, a kobiety kochały. Pewnie coś w charakterze, bo wizualnie jest stanowczo nieatrakcyjny. Był geniuszem swojej epoki, o którym obecnie mało kto pamięta.
O ile Aniela Pająkówna została przez autorkę przedstawiona w sposób podobny wielu biografiom, a jej życie i śmierć były bardzo smutne i stanowiły dramat beznadziejnie zakochanej kobiety, to postać Stanisławy Przybyszewskiej jest wykreowana po mistrzowsku. Może czasem nużą cytowane listy, ale to m. in. z nich wyłania nam się kobieta mądra ponad swoją epokę (nie pierwszy raz zdarza mi się twierdzić, że ktoś urodził się za wcześnie o jeden wiek). Stachna miała wybór: poświęcić się pisaniu i żyć w nędzy albo iść do zwykłej, rutynowej pracy i wykradać w ciągu dnia chwile na pisanie. Wybrała to pierwsze, przez co świadomie skazała się na cierpienie. Następuje w książce taki moment, kiedy cierpimy wraz z Przybyszewską - głodujemy, marzniemy, czekamy, czujemy ból fizyczny i psychiczny, a przede wszystkim wspomnianą już samotność. Stachna była morfinistką, choć twierdziła, że ujarzmiła ten narkotyk, który pierwszy raz podał jej ojciec. Była też kobietą o jasno ustalonych poglądach - tworzyła z Janem Panieńskim partnerskie (niestety zbyt krótkie) małżeństwo i świadomie zrezygnowała z macierzyństwa. Życie Stanisławy Przybyszewskiej to w pewnym stopniu wieczna udręka, a jej przyczyna to nieprzeciętny umysł, brak dopasowania do ogółu, wspomniane wyżej cierpienie, żebranie o miłość u ojca i uznanie w świecie literackim. Do jaśniejszych punktów jej egzystencji zaliczyć można m. in. dobre stosunki (choć tylko korespondencyjne) z siostrą Iwi Bennet (córka Dagny) oraz czuwającą nad nią dyskretnie w Gdańsku Stefanię Augustyńską, a przede wszystkim kochającą ją, lecz niestety przedwcześnie zmarłą matkę - Anielę Pająkównę. Przejmujący jest fragment ostatniego listu Przybyszewskiej do Tomasza Manna, w którym napisała: Każdy przedmiot w pokoju naładowany jest cierpieniem; w każdym <<pokonanym>> mięśniu tkwi męka, niewyobrażalna zarówno duchowa jak też cielesna męka. I nic i nikt nie daje odpowiedzi. I znikąd miłości. (...) Gdybym wiedziała, że takie cierpienie jest możliwe - chyba zawahałabym się przyjść na świat. Nie chcę ani żyć, ani umierać. (...) Nie chcę niczego (...) tylko spokoju. Tak - spokoju... Łatwo powiedzieć! Nie jestem wystarczająco czysta. Zużyłam się, nadużyłąm. Cóż... Wiem tylko jedno: już dłużej nie mogę.
Na zakończenie interesująca opinia Przybyszewskiej o Polakach: W całej Europie istnieje o nas tylko jedna opinia, a na nią gorzko zasłużyliśmy: że jesteśmy zabawną bandą niezdyscyplinowanych, zawodnych we wszystkich sprawach, megalomańskich głupców. I przyznać muszę, że opinię tę podzielam. Można się zgodzić, można nie zgodzić, ale obojętnie wobec tych słów przejść nie można.
Polecam książkę "Przybyszewska/Pająkówna. Głuchy krzyk", choć to lektura trudna i wymagająca. Nie do przeczytania w dwa dni, lecz na dłuższą podróż literacką. Momentami czytanie jej boli, bywa, że złości, ale na pewno nie jest straconym czasem.