Ocena jest wyrazem mojego sprzeciwu wobec zachowania autora książki, który zaatakował recenzenta. Założył na LC dyskusję zatytułowaną nickiem czytelnika, który wyraził swoją niepochlebną, acz merytoryczną i szczerą opinię o książce. Początkowo zachowywał się butnie i bezczelnie. Zmienił swój nick, zakładał fejkowe konta, za pomocą których podnosił średnią. Dzięki reakcji kilkudziesięciu użytkowników i z pomocą administratora LC, który szybko usuwał fejki, udało się obniżyć ocenę książce do 3,5. Autor się nie poddawał i zgłosił wszystkie negatywne opinie, jako łamiące regulamin LC. Nie odnosiły się one do książki, a do zachowania autora. W związku z tym zmieniłam treść swojej opinii, by nie łamała regulaminu. Finalnie autor usunął dyskusję, z ponad 230 komentarzami sprzeciwiającymi się takiemu zachowaniu autora, lecz nie wystosował słowa przeprosin i nadal upiera się przy swoim zdaniu. Poniżej treść mojej opinii, już po zmianach. Proszę czytać między wierszami.
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że zmiana w treści mojej opinii podyktowana była usilnymi prośbami autora książki, który nawet administratora serwisu poprosił o pomoc w literackiej eutanazji. Ze swojej strony przepraszam tych, którzy zdążyli już dać plusa pod poprzednią wersją mojej opinii.
Bohaterowie infantylni, styl słabiutki, brak składni, niepoprawna gramatyka, dialogi płytkie, nienaturalne. Zdawać by się mogło, że napisał to nastolatek. Sprawdziłam i jakże było moje zdziwienie, gdy okazało się, że byłam w błędzie.
"Gra o prezydenta" to debiut literacki polityka, ekonomisty (w stopniu technika), politologa, prawnika, absolwenta prestiżowej i znanej na całą Polskę uczelni Collegium Humanum, wieloletniego zastępcy burmistrza jednej z dzielnic Warszawy. Zdawać by się mogło, że gatunek political fiction, w jakim powstała ta książka jest najlepszym wyborem dla osoby, która politykę zna od podszewki. I to pewnie jest prawda. Nie wykluczam, że powieść to autobiografia i swoista spowiedź.
W książce występuje całkiem duża liczebność płaskich postaci. Główny bohater to nieudacznik, ignorant, kolokwialnie rzecz ujmując bałwochwalczy cham, który nie liczy się z cudzym zdaniem, wyśmiewa je, próbuje piętnować, oczerniać, wybielając tym samego siebie. W swoim zaślepieniu nie zauważa, że popełnia zawodowe samobójstwo. Każdy jego kolejny krok przybliża go do przepaści. Na skrzydłach egoizmu wzbija się jak Ikar ponad chmury, ale im wyżej leci, tym boleśniejszy będzie upadek. Niestety, gdy to sobie uświadamia, jest już za późno. Bohater, jak na prawdziwego polityka przystało, zmienia wylinkę, przeistacza się, zmienia zdanie w zależności od sytuacji. Gdy widzi, że jego działania przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego, udaje, że nie ma ze sprawą nic wspólnego.
Wokół walki o dostęp do koryta autor zbudował (podobno) drugi, ambitny wątek — służby specjalne i wywiad. Tu powieść przybrała formę parodii, komedii i bajki w jednym. Jest to raczej silna fantastyka. Dobrze, że nie było smoków, ani jednorożców.
Stylistyka praktycznie nie istnieje. Brak ładu i składu. Gramatycznie nawet z tytułem jest coś nie tak. Powieść wygląda, jakby nie wyszła spod ręki prawdziwej osoby. Może ktoś pokusi się, by tekst wrzucić w detektor AI?
Jeśli jeszcze kogoś to nie przekonało, proponuję sprawdzić cenę tego dzieła.
Określę jednym stwierdzeniem — Gniot niewarty złamanego grosza.
Jeśli kogoś interesuje jedyna prawdziwa, szczera, merytoryczna opinia książki odsyłam do recenzji Emindflow.