Powiem tak: za każdym razem, kiedy w grę wchodzi self-pub wiem, że na 99,9% książka jest gniotem. Bardzo, ale to bardzo rzadko zdarza się ktoś, kto wygra los na loterii, jak młody Paolini, i nagle dostrzeże go jakieś normalne, poważne wydawnictwo, przejmie go pod swoje skrzydła, a potem przyjdzie wytwórnia filmowa, zrobi film i nawet nie będzie skąpiła na efekty specjalne.
Ale do brzegu, bo dygresja robi się zbyt długa.
,,Gra o prezydenta'', jak się zapewne domyślacie, mieści się w tym szerokim marginesie książek, których nie chcielibyście jednak czytać. To, że jest reklamowana jako warszawskie House of Cards już powinno nam dać do myślenia (i zwrócić uwagę na ego tak wielkie, że rozciągające się do pasa Kuipera i dalej),ale... Ale bywają odważni (lub naiwni, jak kto woli),którzy po książki tego rodzaju sięgają i mają nadzieję na to, że będzie lepiej.
Czy było? Nie było. Polityczne przepychanki na poziomie gimnazjum, styl, który mógłby być zdecydowanie lepszy i całe mnóstwo postaci z których prawdopodobnie żadnej nie zapamiętacie, bo żadna nie będzie Was obchodzić.
I do tego jeszcze autorska (hehe) nagonka na pierwszego z recenzentów, który ośmielił był się mieć zdanie mniej, niż entuzjastyczne na temat ,,Gry o prezydenta''. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować mojego świętej pamięci Redaktora, który - gdy podobna sytuacja miała miejsce w stosunku do mojej recenzji i mojej osoby - odpalił papierosa od papierosa, zaciągnął się nim i oznajmi...