Wiedzieliście, że pokrojona w kostkę marchewka to żywność przetworzona? Praktycznie każda czynność, której poddajemy jedzenie, od cięcia czy siekania, spryskiwanie nanosrebrem szparagów by zachowały dłużej świeżość, aż po drukowanie pizzy na drukarkach 3D, to przetwórstwo spożywcze. Proces ten towarzyszy człowiekowi od momentu, gdy pierwszy z nas postanowił ogrzać nad ogniem trzymany w kudłatych łapach kawałek mięsa i będzie trwał tak długo, jak długo będzie istniała ludzkość, chociaż ostatnia puszka z zakonserwowaną ludzką ręką mielonką, pewnie nas „przeżyje”. Biolożka Nicola Temple zaprasza czytelnika do świata tego co mamy na talerzu, podpowiada co „najlepiej spożyć przed...”, a czego w ogóle lepiej nie spożywać.
„Najlepiej spożyć przed…” składa się z dziewięciu dość krótkich rozdziałów. Autorka prowadzi nas przez historię przetwórstwa spożywczego od zarania, po możliwą przyszłość tego co jemy. Z książki dowiadujemy się między innymi jak powstały ser i chleb, dlaczego lepiej jeść warzywa sezonowe, niż zajadać się w styczniu truskawkami, czy gotowe dania do samodzielnego odgrzania są tak straszne, jak je malują, oraz czy wszystkie konserwanty upychane przez producentów w żywność są dla nas szkodliwe. Autorka pisze lekko, nawet trudne zagadnienia, jak budowa tłuszczów nasyconych i opis skomplikowanych procesów technologicznych zachodzących podczas obróbki żywości, tłumaczy jasno i klarownie, często odwołując się do własnych doświadczeń i przedstawiając czytelnikowi własny punkt widzenia.
Bardzo podobało mi się w jak wyważony sposób pani Temple podchodzi do kontrowersyjnych tematów związanych z gotowymi daniami, używaniem konserwantów, czy poczciwego glutenu. Wyniki wielu jej obserwacji, jak na przykład porównanie składu i kaloryczności domowego spaghetti bolognese z jego gotowym, mrożonym odpowiednikiem, były dla mnie zaskakujące, chociaż na co dzień staram się świadomie dokonywać wyboru żywości, która trafia na mój talerz i uważam się za w miarę świadomego konsumenta, to po lekturze „Najlepiej spożyć przed…” inaczej patrzę na wszelkiej warzywa i owoce bio i inne produkty eko, których produkcja w ostatecznym rozrachunku niewspółmiernie bardziej obciąża środowisko naturalne.
„Najlepiej spożyć przed…” nie jest jednak pozycją bez wad. Niektóre tematy zostały opisane przez autorkę bardzo pobieżnie, inne, jak przyszłość przetwórstwa spożywczego, ogranicza się do ledwie dwóch stron tekstu. Książka skupia się głównie na Ameryce Północnej i w Wielkiej Brytanii, gdzie przepisy odnośnie konserwantów w żywności i jej przetwarzania, są mniej restrykcyjne niż w Unii Europejskiej, a kultura spożywania gotowych posiłków jest zupełnie inna niż w Polsce. Wątpię również, czy istnieje u nas chociaż jeden dom, w którym nie wekuje lub nigdy nie wekowało się słoików z przetworami na zimę.
Słowem podsumowania, jeśli spodziewacie się po tej książce sensacyjnych treści o tym, jak branża spożywcza truje konsumentów, zawiedziecie się. Jeśli jednak szukacie wyważonej lekkiej pozycji, napisanej na chłodno i obiektywnie, po lekturze której będziecie bardziej świadomi tego co jecie, co jest szkodliwe, a co, mimo medialnej nagonki, możecie jeść śmiało to „Najlepiej spożyć przed…” jest książką dla was.