Po lekturze tej książki zostało mi więcej, niż odnotowanie nowego trudnego słowa. Nie była to jednak czytelnicza podróż, jakiej oczekiwałem. Popularne zaprezentowanie nauki o żywności (w szczególności ludzkiej pomysłowości w jej przetwórstwie), to temat rzeka wymagający nawiązań do różnych dziedzin (od ekonomii po biochemię). Trudno utrzymać w takim patchworku stabilną uwagę czytelnika i nie popaść w ogólniki czy zbytnią detaliczność dokonanego wyboru zagadnień. "Najlepiej spożyć przed ... Czyli o tym, co masz na talerzu" to z reguły przystępnie podana opowieść o historii 'interakcji człowieka z jedzeniem'. Nicola Temple, biolożka i popularyzatorka pogłębiania wiedzy o aprowizacji, zdała relację z kilku wybranych obszarów bromatologii, zachęcając czytelnika do zainteresowania się tym, co trafia do naszego żołądka.
Książka jest po części poradnikiem kulinarnych postaw (nas, jako klientów sklepów, producentów żywności, przetwórców i zwykłych głodnych szukających strawy), wzmocnionych kulturowymi uwarunkowaniami, które człowiekowi towarzyszą przez całą historię. Jest sporo informacji o biochemii procesów towarzyszących powstawaniu sera, pieczywa. Opisała autorka ciekawie pasteryzację i sterylizację (str. 42-44). W kilku miejscach dostajemy subiektywne rady, które mogą w praktyce pomóc czytelnikowi. Trochę jest o pomysłowości ludzi w przechowywaniu żywności przed wiekami i o najnowszych osiągnięciach, włącznie z nanotechnologią. Taki groch z kapustą, który nie zawsze pozwalał mi wydobyć główną myśl przyświecającą zamkniętej partii tekstu.
Przyczyny mojego malkontenctwa łagodzi jeden ciekawy wątek snuty okresowo przez całą książkę. Chodzi o kompromis. Temple bardzo dobrze oddała 'ogólnokulturowe' problemy związane z żywnością, włącznie z etycznymi dylematami. Kompromisem jest nasz wybór między wysoko przetworzonym jedzeniem i akceptowalnym 'wkładem własnym' w jego przygotowanie. Kompromisem jest bogactwo smaku i potrzeba jego bezpiecznego zachowania do czasu spożycia (głównie chodzi o warzywa i owoce). Kompromisem jest monokultura gospodarek wysoko-wyspecjalizowanych z popularnym plastikiem, jako opakowaniem i w pełni 'eko' oferta żywności wprost od producenta. Wiążą nas ograniczenia ekonomiczne, uwarunkowania populacyjne i osobiste preferencje. Wobec tak wielowymiarowego zagadnienia autorka wystąpiła w roli ciekawego rozjemcy. Nie prezentuje zideologizowanych protekcjonalnych przekonań. Namawia do czytania etykiet, unikania hasłowych hejtów i podejrzanych promocji w internecie (od 'zero cukru' po 'jedz tylko błonnik'). Nawołuje więc do kolejnego kompromisu - między stopniem zaufania do sumienności kontroli państwa nad stanem żywności a potrzebną 'zdrową' ciekawością czym się karmimy (w myśl zasady - ufaj i sprawdzaj).
"Najlepiej spożyć przed ..." stanowi zbiór ciekawych momentami tematów, które należy potraktować jako wstęp do poszerzonych poszukiwań (np. proces napylania produktów w celu ochrony przed powietrzem, dodatki w postaci aromatów, wypełniaczy i emulgatorów, ... ). Ciekawe fragmenty (chociażby ten o kiełbasie - str. 185-195) sąsiadują z niespójnymi i niejasnymi (jak w przypadku wstępu do spożywczego wykorzystania nanotechnologii - str. 253-254) . Ponieważ całość napisana jest językiem lekkim, czasem humorystycznym z solidną dawką ciekawostek (nie wiedziałem, że ilość witaminy C w warzywach tak bardzo zależy od sposobu ich krojenia), to poszukujących wstępnej lektur w tym temacie mogę 'umiarkowanie zachęcić'. Oczekujący czegoś konkretnego o żywienia, powinni poszukać może mniej eklektycznego, bardziej formalnego tekstu. To moja druga książka z serii #nauka firmowanej przez UJ. Znów trochę poniżej oczekiwań.
ŚREDNIO - 6/10