Ależ się to Panu rozpadło, Panie Mróz. Rozmemłało. Rozciapciał się Panu ten tekst, naprawdę. Po bardzo dobrym, wciągającym początku, dobrym nawet jeśli będziemy pamiętać, że motyw porwania samolotu i prób jego odbicia to samograj, no, ciężko to popsuć jeśli ma się jakie takie pojęcie o tworzeniu powieści sensacyjnej (a autor „Lotu 202” ma, tu nikt rozsądny nie może mieć wątpliwości) następuje po może pięćdziesięciu stronach pasmo mielizn, scen, które nawet nie tyle nie nudzą czy są niedorobione, ale przez które przechodzimy na zasadzie „jest sobie wydarzenie, potem drugie, potem trzecie, zmierzamy do końca”. Scen nie tyle złych, co takich, o których wiemy, że są tylko tak dobre, jak to wynika z faktu, że w miarę sprawny pisarz pisze o czymś co właśnie trudno popsuć, o porwaniu samolotu. Nie angażują tak jakby mogły, tego jestem pewien.
Najpłodniejszy pisze w posłowiu do tej powieści, że napisał ją dawno temu, gdy dopiero stawiał pierwsze kroki w pisarskim rzemiośle, a teraz, przed publikacją tylko poprawiał i może to jest klucz do interpretacji tej książki. Że zapału i cierpliwości na jej poprawianie w duchu dojrzałego już Mroza wystarczyło mu na te kilkadziesiąt pierwszych stron :) Potem zaś ograniczył się tylko do powierzchownego dostosowania tekstu do serii „W kręgach władzy”, do której „Lot 202” nawiązuje. Tak to sobie tłumaczyłem w trakcie lektury i ciekaw byłem wtedy, czy może na koniec czeka mnie jeszcze jakaś przyjemna niespodzianka :) Czy może Najpłodniejszy zrobił tak, że poprawił nie tylko początek powieści, ale i jej zakończenie, mielizny pozostawiając tylko w środkowych partiach tekstu. Czy może też końcówka będzie wyraźnie lepsza, dojrzalsza (pamiętając, że stosujemy to określenie do literatury sensacyjnej :) niźli reszta. Ale nie, nie okazała się ona dopracowana tak jak początek. Owszem, była ciekawsza, ale tylko o tyle, o ile zakończenie jest w przypadku tego typu książek z definicji ciekawsze, bo mamy tam podkręcenie akcji, wyraźne przyśpieszenie jej tempa itd. Chyba więc trochę leniuszek wyszedł z Najpłodniejszego w tym momencie, przynajmniej zakładając, że moja, oparta na osobistych odczuciach, teoryjka jest prawdziwa :)
To powstawanie książki w ciągu tak długiego czasu miało chyba wpływ na braki w osi fabularnej. Mamy morderstwo i jego tajemnice, których znacznej części rozwiązania nigdy nie poznajemy. W niespoilerowej recenzji nie mogę zdradzić za dużo, ale nie dowiadujemy się nawet czemu stała się dziwne rzecz zaznaczona w opisie z tyłu okładki. Czemu on wtedy to zrobił. No, Panie Mróz, jak się w życiorys trupa wkłada dziwne wydarzenie z przeszłości, które ma intrygować czytelnika, to chyba wypada potem coś na ten temat wytłumaczyć. To nie dostajemy nic. Może Najpłodniejszy myślał, że skoro potem temat nie wraca, to wszyscy zapomną o zagadce z początku. Ja nie zapomniałem.
Co się natomiast najbardziej, albo raczej w najbardziej spektakularny sposób nie udało to postacie. To, z czym Najpłodniejszy radził sobie zawsze bardzo dobrze, w końcu i jego jakże liczni fani kochają go właśnie głównie za nie i duża część mniej entuzjastycznych czytelników przyznaje, że potrafi je tworzyć. A tu? Co wiemy o pani prokurator, czy ktoś ją właściwie pamięta po zakończeniu lektury? Że ktoś taki w ogóle był. Jaka jest pani policjantka, pyskata czy nastawiona na efekty, czy jaka? Jaki jest pan z problemem narkotykowym? Pamiętam, gdy czytałem „Zerwę” to problem narkotykowy Forsta naprawdę angażował, czuło się jego wagę. Tu? Tu facet po prostu czasem ćpa i tyle. Co ciekawe Najpłodniejszy w pewnym momencie wręcz z zaskakującą łatwością zabija jedną z postaci, co do których nie ma wątpliwości, że wcześniej chciał, by przyciągnęły uwagę czytelnika (podobnie, jak niewątpliwie chciał, by przyciągała pani prokurator i inni, bo nie ma wątpliwości, że te postacie miały być jak najatrakcyjniejsze dla czytelnika, że ator bardzo chciał je takimi stworzyć) – jakby przyznając się „nic z tej kreacji Cyryla nie będzie, okej, niech już sobie zginie”.
Najbardziej zapewne odbiło się to na głównym powieściowym złym. Z początku naprawdę czujemy jaka to może być ciekawa postać. Pogrywa ze śledczymi, ma wszystko zaplanowane, policjantka wręcz w pewnym momencie powtarza sobie, by nie zaczęła myśleć o nim z kategoriach geniusza zła. I my to kupujemy. Autentycznie czujemy, że to świetnie wykreowany potężny, mający masterplan zniszczenia, zły. I na serio nie jestem w stanie powiedzieć, w którym momencie staje się on jakimś zwykłym facecikiem uciekającym przed naszymi dzielnymi stróżami prawa. Po prostu od któregoś tam momentu jest prostym człowiekiem, który nad niczym nie panuje, po prostu walczy, by udało się doprowadzić do zbrodniczego celu. Po prostu od któregoś tam momentu, z którego wskazaniem mam problem, jest prostym człowieczkiem do którego nic w gruncie rzeczy nie czujemy.
Postacie znane już wcześniej również nie błyszczą, poza wszystkim mam wrażenie, że Najpłodniejszy miał jakiś problem z rozplanowaniem ich roli. W szczególności tyczy to Mileny. W „W kręgach władzy” była wkurzającą, ale świetnie skonstruowana postacią i, co ważniejsze, czuliśmy, że naprawdę nad wszystkim panuje, jest jakoś ponad innymi postaciami, skoro wszystkich potrafi rozegrać. Tu pojawia się raptem kilka razy, robi mało, wpływu, poza końcową intrygą nie ma na nic. Sama końcowa intryga, jakoś tak kojarząca się z początkiem „Władzy absolutnej” (tez mieliście to skojarzenie? :)) bardzo na plus, ale wyskoczyła cokolwiek nagle, jak filip z konopi.
Książka raczej dla tych, którzy czytają wszystko od Mroza. Powtórzę to, co pisałem na samym początku – nie jest jakaś tragicznie zła - bo trudno spieprzyć powieść o porwaniu samolotu i próbach jego odbicia, jeśli tylko w miarę umie się pisać. A Najpłodniejszy umie o wiele bardziej niż „w miarę”.