Większość swojego czytelniczego życia czytałem fantastykę, jednak do Diuny byłem mocno sceptycznie, żeby nie powiedzieć niechętnie nastawiony. Nie przekonywała mnie książka napisana ileś-lat-temu z okładką z robakiem na pustyni, jakimiś statkami kosmicznymi, a nuż to jakieś gwiezdne wojny czy inne science fiction, którego delikatnie to ujmując, nie lubię? Efektem czego Diuna, jak nie przeczytana nigdy, tak nieprzeczytana pozostała, aż do momentu niedawnej ekranizacji, która z hukiem wdarła się do kinowych sal – a skoro czytać mi się tego i tak nie chce, to może obejrzę. Obejrzałem. Zachwyt nad kinowym majstersztykiem zwalił mnie z nóg tak bardzo (głównie kinomański, wizualny, dźwiękowy szał), że dokonałem reasumpcji swojego postanowienia nieczytania Diuny. Przecież tak doskonały film nie mógł powstać na kanwie słabej książki prawda?
Od razu zaznaczam, jestem zdania, że Diuna to nie jest żaden tam kanon, arcydzieło, wstaw-dowolne, jak to się często mówi, czy właściwie czyta na okładce samej książki. Otóż jest to mega dobra, bardzo dobra, wręcz świetna książka, którą jeśli nie gorąco, to na pewno z silnym przekonaniem będę polecał dalej. Ale nie jest arcydziełem, podobnie jak czytane przeze mnie „Przeminęło z wiatrem” nie jest wolne od ciężaru czasów, w jakich powstała. Co mi się bardzo podobało w tej książce to sam
Świat przedstawiony. To jest chyba najważniejsze w literaturze fantastycznej – świat, w którym dzieje się akcja, w którym żyją bohaterowie. I o wiele trudniejsze w stosunku do beletrystyki obyczajowej, gdzie świata przedstawiać nie trzeba, ponieważ w nim po prostu żyjemy. Herbert zdołał zbudować w wyobraźni czytelnika konstrukt świetnie wykreowanej rzeczywistości czy to słowami bohaterów w postaci jakichś tam rozmów, trochę wstawek kronikarskich, natomiast bez nudnych ciągnących się opisów wklejonych tutaj czy tam zupełnie z d… nieprzemyślenie. Tutaj jest to zrobione bardzo dobrze, świat w tle „się dzieje” nie trzeba dostawiać sztucznych makiet, jak to się czasem u niektórych autorów zdarza. Dołożymy do tego
Bohaterów! Ah! Cóż mamy za postacie! To jest jeszcze bardziej fascynujące w Diunie niż same krajobrazy (tak wiem, mam skrzywienie filmowe na wyobraźni), świat, czy prawa nim rządzące. Bardzo charakterne postacie, targane namiętnościami właściwymi rodzajowi ludzkiemu, przede wszystkim żądza władzy itp. Trochę mnie mierził jednak wiek głównego bohatera, zaczyna bardzo młodo, ale biorąc pod uwagę rodzaj literatury oraz to, że jest tego tomów sześć, zrozumiałe i dość szybko akceptowalne.
Co mnie jednak troszeczkę zdjęło z krzesła zachwytu, to nieco przesadzony fanatyzm i patetyzm w niektórych momentach fabularnych. Bez spojlerowania, ale tutaj trochę brak balansu pomiędzy luźno żartującymi postaciami, które potrafią przemienić się z logicznie myślących i zaradnych istot w fanatyczne, religijne i napompowane proroctwami bezmyślne kukiełki. Drobiazg wobec wielkości świata i intrygi, ale widoczny i przeszkadzający. Miejscami bardziej „natchnione” dialogi to wrażenie czytania biblijnych wersetów. Przydaje potęgi postaciom i ich kreacji tam, gdzie to jest potrzebne, niestety wylewa się też na miejsca, które mogłyby bez tego spokojnie prowadzić czytelnika.
Ogólnie rzecz ujmując to bardzo dobra literatura, i przygodę z Muad’Dibem będę kontynuował, nie da się jednak nie odnieść osobliwego wrażenia, że w cyklu Petera V. Bretta (bardzo dobrym zresztą), rozpoczynanym powieścią „Malowany człowiek” zastosowano bardzo podobne zaczerpnięcia z kultur wschodu, bardziej arabskich, chociaż w Diunie pewnie więcej byłoby Mojżeszowego języka, niż arabskich, wschodnich wstawek. Jest to dość osobliwe, jeśli chodzi o „ludzi pustyni”, nieco mało oryginalne, ale dość powiedzieć, że do samych powieści pasuje.
Pomimo swoich wad, Diuna Franka Herberta to świetna literatura, do której (pomijając film) sięgnąć nie tylko można, ale nawet się powinno. Jeśli oczywiście lubicie fantastykę.
16.02.2022 r.