Ta nieobszerna książeczka zawierająca dwa eseje Susan Sontag trafiła w moje ręce przypadkiem. Przekartkowałam i zaciekawiła mnie, dodatkowo szacunek dla autorki i sentyment do faktu, że była czytelniczką poezji Adama Zagajewskiego (którego ja z kolei uwielbiam) sprawiły, że postanowiłam przeczytać.
W obu esejach amerykańska autorka podejmuje temat stygmatyzacji przez chorobę. Dokładniej – stygmatyzacji przez określone, metaforyczne mówienie o chorobie. Stygmatyzuje się w ten sposób chorych, ma to również niekorzystny wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa i osoby zdrowe.
Susan Sontag pisze o postrzeganiu kilku chorób, o wstydzie związanym z mówieniem o nich (rak) lub o jego braku (zawał serca). Z dużym zainteresowaniem czytałam o gruźlicy, bo wiele informacji okazało się dla mnie nowych (ewentualnie znanych, ale zapomnianych). Na przykład ta, że w dziewiętnastym stuleciu gruźlicę traktowano jako przypadłość osób uduchowionych, szczególnie wrażliwych, że w pewnych kręgach (artystycznych) nawet modnie było na nią zachorować. Nigdy też jakoś nie wiązałam romantycznego upodobania do podróży z zaleceniami zmiany klimatu. To są właśnie przykłady (zaznaczam, że nie jedyne) metaforycznego potraktowania gruźlicy, bo w rzeczywistości zapadnięcie na nią nie wiązało się przecież z niczym przyjemnym i wtedy oznaczało śmierć. Tymczasem Obiegowy sąd łączący gruźlicę z twórczością był tak ugruntowany, że pod koniec wieku pewien krytyk twierdził, iż to właśnie stopniowe ustępowanie gruźlicy było przyczyną schyłku w literaturze i sztukach pięknych (s.36).
Podejmując z kolei temat raka przywołuje autorka m.in. pojęcie tzw. osobowości rakowej i psychologicznych aspektów tej choroby. Uważa, że współcześnie mamy skłonność do psychologizowania właśnie, szczególnie w sytuacjach poważnych, domagających się realnego wyjaśnienia (np. przyczyn choroby), o które trudno. Psychologia spełnia wtedy rolę religii: Choroba, rzeczywistość niepodważalnie materialna, może uzyskać wyjaśnienie psychologiczne (s.59).
Ponadto dowiadujemy się o źródłach metaforycznego oznaczania chorób, którego przykłady znajdujemy zarówno w mowie potocznej, jak i w dziełach literackich. Są nimi język militarny (inwazja komórek rakowych) i polityczny, technologie komputerowe, ekonomia, wczesny kapitalizm, rewolucje, fantastyka naukowa, upodobanie totalitaryzmów do symboliki choroby (np. Żydzi europejscy byli ustawicznie przyrównywani do syfilisu i raka, którego należy wyciąć – s.84). Za szczególnie szkodliwe uważa Sontag metafory wojskowe, ich używanie prędzej czy później doprowadza wg niej do obwinienia chorego (choroba jako kara) i do uczynienia go niewolnikiem wyobrażeń o chorobie. Moim zdaniem trudno polemizować z tym, że niekiedy tryb życia doprowadza do choroby. Ale przecież często jest i tak, że choroba nie ma z nim związku – a wspomniane utarte i obiegowe wyobrażenia o niej będą niestety dotyczyły wszystkich, których dotknęła.
Społeczeństwo musi mieć chorobę, która objaśni wszelkie zło, dowodzi autorka. Taką chorobą był rak, świetnie do tej roli nadaje się też AIDS. Łączy je to, że są chorobami odczłowieczającymi, zwykle kończącymi się śmiercią w cierpieniach – a np. mitologia gruźlicy ugruntowała wizję śmierci lekkiej, choć ta w rzeczywistości taka być nie musiała. Dodatkowo AIDS (jak kiedyś syfilis) jest obarczony jeszcze innymi znaczeniami – traktowany jako zagrożenie z zewnątrz, synonim obcości, nakazujący podział na tych i tamtych, mówiący o nierówności: Jest jednak niewątpliwie prawdą, że gdyby AIDS był włącznie chorobą afrykańską, niewielu poza Afryką zwracałoby nań uwagę, bez względu na to, ile ofiar by pochłonął (s.170). Metafory opisujące AIDS okazują się wyjątkowo pojemne, mogą obrazować wszelkie zagrożenie – z apokaliptycznym włącznie.
Dla porządku wspomnę jeszcze o dwóch sprawach. Esej Choroba jako metafora powstał pod koniec lat 70, zaś AIDS i jego metafory pod koniec 80 – od tamtej pory dokonał się oczywiście znaczący postęp w medycynie, ale czy znaczący w stygmatyzowaniu chorób i chorych? Przyczyną napisania pierwszego tekstu było zauważenie przez Sontag stygmatyzacji, drugi można traktować jako jego rozwinięcie – rozpoczyna go autorka od słów: Czytając dziś na nowo Chorobę jako metaforę, pomyślałam... (…). Istotne jest także osobiste doświadczenie choroby przez Sontag (napisałabym po prostu walka z chorobą, ale to nie byłoby zgodne z jej podejściem), które jednak nie przeszkodziło jej w racjonalnym podejściu do tematu.
Podsumowując, jest to rzecz interesująca, warta uwagi. Pouczająca (ale nie przeintelektualizowana) – nigdy w sumie nie zastanawiałam się nad tym, jak mówić o chorobach, by nie uczynić tym mówieniem krzywdy. I nie sposób nie zastanawiać się, co napisałaby Susan Sontag dzisiaj, w obecnie trwającej pandemii.