,,Lady Jayne zaginęła'' miała być książką zawierającą wszystko to, co lubię: miał w niej być wiktoriański klimat, miała być oryginalna fabuła (i faktycznie, pomysłowi nic odmówić nie mogę, ale o tym za chwilę), postacie miały być dobrze wykreowane i żywe... Do tego można dodać szlacheckie środowisko, antypatyczną rodzinę, rządzącą twardą ręką koszmarną ciotkę Eudorę, przystojnego Silasa, tajemnice z przeszłości, starą rodową posiadłość...
No to co ci nie pasuje, Chasse?
Faktycznie, co mi nie pasuje?
Zacznijmy może od jedynego jasnego punktu czyli od pomysłu. Joanna Davidson Politano postanowiła bowiem stworzyć bohaterkę doświadczoną przez los (młoda Aura Rose wychowała się w więzieniu dla dłużników w którym mieszkała i dorastała, a wszystko to przez długi ojca), zupełnie niepasującą do wyrafinowanego towarzystwa wyższych sfer, ale intrygującą, inteligentną i posiadającą talent pisarski na tyle wyćwiczony i rozbudowany, że bez większych przeszkód mogła stać się Nathanielem Drollem, czyli tajemniczym autorem publikującym wielce poczytne powieści w odcinkach.
I tu kończą się dobre rzeczy, które o książce mogę napisać. A to dlatego, że chociaż pomysł był niezły, to poległ pod naporem nieumiejętnego wykonania.
,,Zawsze chciałem poznać tę zagadkową postać, która tak wiele mi przysporzyła, a teraz siedzi tutaj.''
(Niestety, nigdy się nie dowiecie czego Nathaniel Droll przysporzył swojemu wydawcy.)
Przyznam, że przez chwilę myślałam, że to co czytam może być wynikiem słabego tłumaczenia – ,,W kominku połyskiwały płomienie...'', ,,Wyciągnął dojrzałą dłoń po marynarkę Silasa...'', ,,... przystojność tego mężczyzny nie przeszła niezauważona obok mojej romantycznej natury...'' Ale im dalej w tekst, tym więcej dostrzegałam dziwotworów.
,,Wściekłość emanowała z jego oczu i buchała z nozdrzy.'' (Nie, to nie był opis wściekłego byka.)
,,Kiedy weszłyśmy, na bufecie w jadalni czekał na nas bażant...'' (I nastroszył piórka, a potem odleciał.)
,,Wzięłam do ust kawałek bułeczki, rozsmakowując się pożywieniem, które zaraz miało trafić do mojego wygłodniałego brzucha.''
,,Myśl o puddingu połechtała moje kubki smakowe, ale odmownie potrząsnęłam głową.''
Wniosek wysnułam więc jeden: to nie wina tłumaczenia, a autorki, która tak bardzo starała się oddać wyrafinowany klimat wiktoriańskich wyższych sfer, że aż przesadziła, przegięła i odchyliła się w kierunku śmieszności. Bywa i tak.
Fabuła też niespecjalnie ratuje książkę – wiktoriańskiego klimatu jest tam akurat tyle, ile we mnie ugruntowanych cnót niewieścich czyli stosunkowo niewiele. Bo wiecie, naprawdę nie wystarczy osadzić akcję w starym dworze, dodać do tego suknie, bale i gorsety (o gorsecie więcej będzie za chwilę) i posypać rodzinną tajemnicą żeby uzyskać wiktoriański klimat. Żeby się do niego chociaż zbliżyć należałoby, na przykład, stworzyć wiarygodną bohaterkę odpowiadającą czasom w których się urodziła. Tymczasem Aura Rose jest tak nowoczesna, że mogłaby mieszkać ze mną na jednym osiedlu i nikt by się nie zorientował, że pochodzi z przeszłości.
Samo pojęcie wiarygodności autorka traktuje dość luźno – oto bowiem już pierwszego dnia w posiadłości Lynhurst służąca, postanowiła dopchnąć naszą bohaterkę kolanem po to, żeby się zmieściła w pożyczonym gorsecie. Pożyczonym, dodajmy, od dziewczyny drobnej i szczupłej, ale nie tak drobnej i nie tak szczupłej jak Aura.
I tak, ja wiem, że takie rzeczy się zdarzały, że niektóre służące w przypływie rozpaczy i determinacji swoich pracodawczyń (ja się nie zmieszczę?! Ja?!) mogły pomagać sobie w ubieraniu pań kolanami, rękami albo za pomocą innych jeszcze tajemnych sposobów. Wiem. Ale to były zaufane służące, które nie robiły takich rzeczy ,,same z siebie'', z własnej inicjatywy i wobec dam z wyższych sfer, które widziały po raz pierwszy na oczy. To po prostu tak nie działało, przykro mi.
Poza tym już od pierwszych stron jesteśmy w stanie przewidzieć jak potoczą się losy bohaterki i że będą miały szczęśliwe zakończenie. Jedyną prawdziwą tajemnicą jest faktyczne zaginięcie tytułowej lady Jayne i pewnie ten wątek byłby lepszy, gdyby wszyscy z tej kobiety nie robili takiego anioła w ludzkiej skórze, delikatnej i efemerycznej wolnej istoty, damy mieszkającej w wieży i noszącej fioletowe suknie, które podkreślały jej subtelną urodę; kobiety iście nadprzyrodzonej i doskonałej w każdym calu.
A propos lady Jayne – rozdziały w książce otwierane są przez cytaty z powieści Nathaniela Drolla (o tytule, jakżeby inaczej, ,,Lady Jayne zaginęła''). I cytaty te są momentami strasznie pretensjonalne – wiem, że autorka chciała, żeby brzmiały ,,poważnie'' i ,,wiktoriańsko'' ale nie brzmią. Bliżej im do mądrości Paulo Coelho, niż do tego, co mogłaby napisać któraś z sióstr Bronte.
Czy polecam? Nie. Chociaż podejrzewam, że koneserkom romansów historycznych (i to tych w których z historii jest nazwa epoki, bal, ładny strój i seksowny tajemniczy markiz czy inny lord) ta książka się całkiem spodoba.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl