Wiecie co, ta książka powinna trafić na kursy pisarskie. Tak jak teraz są warsztaty dla aspirujących przyszłych autorów bestsellerów, tak ona powinna być tam omawiana. Ale nie jako wzorzec jak się powinno pisać powieści, również nie jako wzorzec, jak się tego robić nie powinno, taki okrutny nie jestem, a też czytanie tego na pewno nie było czymś bardzo nieprzyjemnym. Powinna się tam znaleźć jako przykład sytuacji, gdy bardzo zdolnemu pisarzowi odbija i wierzy w swój geniusz. Niechże przyszli pisarze uczą się, co będzie, jak odlecą i czemu mają się przed tym bronić.
Poczynając od kwestii samego pomysłu na intrygę, pomysłu na to, co ma się dziać na kartach „Nieodgadnionej”. Czy tylko ja mam wrażenie, że tu były tak naprawdę dwa pomysły, które jakoś tak zderzyły się w umyśle Najpłodniejszego? Jeden na historię o zmaganiach z jednym złym zdarzeniem z młodości, którego długi cień kładzie się potem na całe życie grupy osób i drugi, na historię o wielkim, wszechogarniającym spisku i wielkiej wszechogarniającej organizacji, kontrolującej świat, w drogę której wszedł Bogu duszę winny everyman? I oczywiście, to mogłoby współistnieć, mogłoby złożyć się na jedną historię, ale tu nie zagrało w ogóle. Mróz zresztą generalnie, przy całym jego wielkim talencie, którego w żaden sposób mu nie odmawiam, zawsze miał problem z wiarygodnym opisywaniem wielkich spisków, to bardzo się nie udało w „Kasacji”, w cyklu Forstowskim, w trzeciej części cyklu politycznego, tu również totalnie mu nie wyszło. Nie ma Pan drygu do wielkich spisków Panie Mróz i tyle, proszę się z tym pogodzić (albo ćwiczyć warsztat w tej dziedzinie).
W ogóle mam wrażenie, że książka w pewnym momencie wymknęła się pisarzowi spod kontroli. Do pewnego momentu wszystko jest poukładane, wszystko idzie według tych samych jasnych zasad pisania poczytnej powieści rozrywkowej, aż tu nagle – no waśnie, aż tu nagle mamy to zderzenie o którym pisałem powyżej i koncepcja się rozłazi. Znowuż, to nie musi być błąd pisarza, mogą w ten sposób powstawać świetne powieści. Ostatecznie np. koncepcja powieści może się rozpadać równolegle do tego jak rozpada się świat danej postaci albo jej psyche albo coś takiego, owszem, jak najbardziej może tak być. Ale w tym wypadku tak nie było, w tym wypadku po prostu autor stracił kontrolę. Dosłownie, tak dosłownie, jak to tylko możliwe w takich wypadkach.
Co jeszcze nie stykło – chemia między postaciami. I tu można by zupełnie bezpośrednio dawać dziełko Mroza na kursach pisarskich. Tak jak bardzo nie ma chemii choć rzuca się w oczy, że autor bardzo, bardzo chciał by była, to się wręcz rzadko zdarza zobaczyć. Tak mu zależało, i nic. Co ciekawe siatka powiązań jest jakoś tam interesująca, z prawdziwą ciekawością można śledzić kto z kim a kto przeciw komu, z prawdziwą ciekawostką odkrywamy kolejne elementy takiej personalnej układanki w tej powieści. Ale właśnie nijak nie przełożyło się to na tę chemię.
Daję pięć gwiazdek bo czytało się fajnie, trzymało w napięciu, był nawet często syndrom jeszcze jednej strony. Ale to wciąż tylko pięć gwiazdek, właśnie ze względu na totalnie niezamierzoną moim zdaniem przez autora niespójność tego tekstu.
Aha, jeszcze jedno: Mróz chyba naprawdę ma małego fioła na tle opisywania brutalnych więziennych obyczajów :)