Są książki proste, nieskomplikowane, pluszowe – takie, które możecie w ciemno polecać znajomym albo darować w prezencie ciotkom i nie ma opcji, że ktokolwiek się obrazi. To oczywiście bardzo fajne, lecz moim zdaniem bardziej interesujące są historie kontrowersyjne, prowokacyjne, poruszające trudne i niewygodne tematy. Właśnie tego typu książki najbardziej poszerzają horyzonty, zmuszają nas do spojrzenia na niektóre sprawy z nowej perspektywy i mogą być przyczynkiem do ciekawych, może nawet burzliwych dyskusji. Ten rodzaj literatury bez wątpienia reprezentuje książka „11%” Maren Uthaug.
Od dnia dzisiejszego minęło kilkaset lat. Patriarchat upadł, władzę nad światem przejęły kobiety, a populacja mężczyzn („samców”) została zredukowana do tytułowych jedenastu procent – tyle wystarczy, aby potrzeby seksualne kobiet były zaspokojone, a ludzkość mogła nadal istnieć bez ryzyka chowu wsobnego. Mężczyźni przebywają w specjalnych Centrach, gdzie są otumaniani lekami i pozostają pod ścisłym nadzorem – wszak historia pokazała, do czego zdolne są takie osobniki puszczone luzem między ludźmi (za których uznaje się już jedynie kobiety), toteż testosteron należy trzymać pod kluczem.
W książce autorka przedstawia nam cztery kobiety – kapłankę Wiccę, lekarkę Evę oraz mieszkające w upadającym klasztorze Cichą i Medeę, słynącą z umiejętności zaklinania węży. Każdej z nich poświęcony jest osobny rozdział, w którym poznajemy ich historie (które różnią się od siebie tak bardzo, jak tylko mogą) i tajemnice (bowiem każda z bohaterek skrywa jakiś sekret). Fabuła nie toczy się tutaj jednostajnie, często przenosimy się w różne miejsca w przeszłości, a mimo to losy czterech kobiet splatają się wręcz finezyjnie, a my, czytelnicy, nie czujemy się zagubieni; wręcz przeciwnie, im bardziej historie się łączą i im więcej szczegółów wskakuje w naszych głowach na swoje miejsca, tym mocniej jesteśmy zaangażowani w lekturę.
Akcja powieści rozgrywa się w Skandynawii. Świat stworzony przez kobiety na pierwszy rzut oka wydaje się dużo bardziej przyjazny niż ten, w którym żyjemy dziś – kanciaste budowle zostały zastąpione przez okrągłe domy, wszędzie dominują pastelowe barwy, zniknął strach i przemoc. Religia przetrwała, lecz w zmienionej formie. Niczego się nie zakazuje, jednak niektóre postawy i style życia są uznawane przez ogół społeczeństwa za kontrowersyjne. Nadal istnieje bieda, znaczna część kobiet mieszka w slumsach. Niektóre z nich – ku zdziwieniu i niezadowoleniu pozostałych – uważają, że samcom należy się lepsze traktowanie. Wizja przyszłości opisywana przez Maren Uthaug nie jest więc różowa i cukierkowa; życia kobiet wciąż są przepełnione problemami, co widzimy na przykładach czterech głównych bohaterek.
Autorka w jednym z wywiadów podkreśla, że w swojej powieści krytykuje nie mężczyzn jako takich, lecz struktury patriarchatu. Zaznacza też, że to, czy świat będący w panowaniu kobiet jest bardziej udany od tego rządzonego przez mężczyzn, jest kwestią dyskusyjną. Nie opisuje ona więc w swoim mniemaniu lepszej rzeczywistości, lecz po prostu świat inny niż ten, który znamy. Dzięki temu możemy przyjrzeć się bliżej problemom społeczeństwa, które wcześniej trudno nam było dostrzec. Moim zdaniem to bardzo ważne, by po przeczytaniu blurbu nie dać się ponieść emocjom i nie nastawiać się na wojenkę „my kontra oni” – nie o to tutaj chodzi.
Styl Uthaug jest niezwykły – pełen dosłownych opisów, zwłaszcza dotyczących kobiecej cielesności, czasem brutalny, a jednak na swój sposób przyjemny, hipnotyzujący, „swojski” (tutaj brawa dla tłumaczki). Książkę bez problemu pochłonęłabym w dwa dni, jednak czytałam ją tydzień – dawkowałam sobie treść, by przyjemność trwała dłużej.
Dodatkową gwiazdkę przyznaję bardzo subiektywnie; po prostu jeszcze nie czytałam czegoś tak wyjątkowego. Z niecierpliwością czekam na część drugą.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu ArtRage za egzemplarz :)
[współpraca barterowa]