Kiedyś wierszyki musiało się umieć na „blachę”. W szkole nauka wiersza – dłuższego lub krótszego – była zadawana na języku polskim przez panią polonistkę (najczęściej nielubianą, bo nie dość, że pląta myśli o jakiś wieszczach w koszulach z wyłogami, to jeszcze zmusza do czytania lektur – i to CAŁYCH!). Ale wracając do wierszowych rymów i taktów, to zawieszam oko na Ancymonku, piegowatym chłopcu,
co od białego rana wrze, jak młoda śmietana.
O kłopoty aż się prosi, bo energia go roznosi.
Ciągle myśli, co tu sprawić, by wybornie się zabawić.
O, już sama poszłam w rymy i takty. Wpatrzona w Ancymona zaczynam mówić (prawie), jak wieszczka narodu.
Ale od razu prostuję, że tak sobie filozofuję,
bo czasem myśli moje, same z sobą toczą boje.
Oj, znowu wierszem piszę, ale coś mi Cymek szepcze, że to nieuniknione. Wpadłam w jego żarty, jak śliwka w lemoniadę (tfu, w kompot, ale cóż to za różnica, skoro i to słodkie i to...). Ancymonek to wesoły chłopiec, który słynie z robienia żartów wszelkich i wszelakich każdemu, kto się pojawi w zasięgu jego widzenia. Ale – szybko nadmieniam – zawsze ktoś jest ofiarą, ale nigdy on sam. Choć czasem los złośliwy jest i cały „łup” spada na niego. Ale, wbrew pozorom, owa piegowata buzia i cwany uśmieszek od ucha do ucha (niczym banan) nie zawsze szuka zaczepki. Ba, ofiary swego żartu. W autobusie poznaje starszego pana, który zaprasza go do siebie. Opowiadając o dawnych czasach, wspominając, co było i co minęło bezpowrotnie, wtajemnicza Ancymonka w lata, gdy walczyli rycerze, gdy były miecze i tarcze i wojska ogromne, o których dzisiaj nikt już nie pamięta. I wtedy to chyba (eureka) zadziałała jakaś magia tłumiąca na chwilę żarty Pieguska, bo rozdziawił w zachwycie buzię. Zafascynował się starszym panem i orężem i tymi walkami do krwi czerwonej... Starszy pan dał mu nawet kilka lekcji i pokazał skarby swej domowej kolekcji. Krzyż Walecznych i Virtuti Militari, co mu za odwagę nadali. Ancymonka aż duma rozpiera, bo wypatrzył w tłumie bohatera.
Cymek czasem jest inny. Dorasta, poznaje ciągle coś nowego, coś dotąd nieznanego i okazuje się, że ten żartowniś (zawsze i wszędzie), to … bardzo mądry chłopak jest. Choć ledwo błyśnie jego inteligencja, a już pakuje się w kłopoty (oczywiście przez własną głupotę, bo rozum nie zwodzi na manowce). Ale w końcu taki w nim urok. Swój Ziomek to fajny, bystry i mądry młodzieniec. I grzeczny potrafi też być, jeśli tylko chce.
„Ancymonek to swój Ziomek” Adama Cichego to rewelacyjna powieść napisana w formie rymów wiersza (ale wesołych i zabawnych, jak sam bohater). Tekst i fabuła porywają, wyrywają z fotela – bo śmiechu przy czytaniu (zwłaszcza na głos) jest bez miara. Kapcie z nóg spadają. Owe rymy w pewnym momencie płyną takim strumieniem, że nie odrywasz się od stron książeczki. Jesteś zanurzony w nich po sam czubek piegowatego nosa, dlatego nalegam – koniecznie czytaj na głos, wtedy to dopiero wyjdzie smakowicie. Będzie wesoło (bardzo) i żartobliwie (też), a gdy inni będą cię słuchać, sami wpadną w rymowane sieci wierszy. Zresztą – i ty sam poczujesz w sobie dziecko. To jest po prostu nieuniknione. Sama sprawdziłam.
dziękuję sztukater
@alternatywne
@wydawnictwoalternatywne