Jak dobrze jest poczytać o wartościach cenionych przed laty. O szacunku do ziemi i jej zarządzaniu od dziada pradziada, o mądrym jej gospodarowaniu, ale i o ludziach z tamtych czasów. O tradycji, o obyczajowości i dobrych gustach. O tym, jak człowiek cenił to, co miał, żywił rodzinę z tego, co zebrał, a czasem i sprzedał. I, czego dowodzi Rodziewiczówna, takie historie są świetnym tematem powieści.
Oto kurtyna odsłania scenę teatralną, a ty w ciszy, jako widz, zostajesz przeniesiony w świat arystokracji i właścicieli ziemskich oraz codzienność ludzi, którym życie nie zawsze sypie diamenty pod nogi. Oto Leon Holszański, który musi wracać do dawnego domu rodzinnego i stać się zarówno jego panem, jak i zarządcą. Alfred, jego brat, który dotychczas piastował to stanowisko, zginął w tragicznych okolicznościach, więc ojcowizna przeszła na kolejnego, ostatniego potomka rodu. Na Leona. I to on, prócz kasy i dobrego, acz mądrego jej zarządzania, ma w obowiązku utrzymanie ziem, ale i „gęby do wykarmienia” bo są i kucharki i gosposie i służący i kamerdyner i cała rzesza innych pracowników. I trzeba gospodarzyć i trud znosić i troski w sobie nosić... A troska to rzecz, „(...) której nikt nie kupi. Troska cię znajdzie wszędzie i dzieciom jej nie oszczędzisz. Bo nawet zmieniając miejsce człowiek nosi ze sobą ciężary, zgryzoty, zawody i straty, klęski i smutki”*.
Leon Holszański jest odludkiem, typem człowieka stręczącym od ludzi. Zmuszony do towarzystwa przebywa z nim, czasem i bryluje, lecz szybko umyka do swej gburowatości i malkontenctwa. Jest bierny, wręcz apatyczny, a obowiązki zarządzania nijak mu nie wychodzą. Do czasu, bo to najczęściej czas i ludzie zmieniają wszystko. Leon dzięki przyjaźni z panem Grzymałą oraz właściwymi osobami, zmienia się. Coś w nim samym pęka i samoczynnie otwiera mu oczy i uszy i serce. Tak, serce, bo i to zakochuje się. Zakochuje się ponownie po latach w tej samej kobiecie. I choć jest już starsza, jak i on sam, to okazuje się, że to dawne uczucie tli się w ich duszach do teraz.
I choć to prosta historia, to jednak coś w niej jest. Coś, co zachwyca, zatrzymuje przy lekturze, ale i pobudza myśli. Ten prosty język, jakim posłużyła się autorka, okazuje się być tym najlepszym. Tu każda rozmowa dokądś zmierza, każde spojrzenie oczu, czy myśl ma znaczenie. Sceny przenikają się tworząc barwny wachlarz tamtych lat. Rodziewiczówna staje się malarzem pięknego, literackiego obrazu, któremu z przyjemnością się przyglądasz.
No i dialogi... Te bohaterów dysputy i słowa. Bezbłędne, jak choćby słowa hrabiego Maszkowskiego:
„Człowiek jest jak koń! Bez tresury - kawaler, z narowami – stary kawaler, z ułogą – mąż złej żony. Ale mąż dobrej żony to ideał konia.”
„Błękitni” to powieść o ludziach, o ich charakterach, aspiracjach i marzeniach. Autorka dokonała skrupulatnego przekroju postaci, by dać wiarygodny obraz tamtych lat, co zrobiła … urzekająco.
Czytaj i samego siebie stawiaj w różnych miejscach i sytuacjach. Dokonuj personifikacji i baw się nią. Bacznie obserwuj poczynania i zapędy bohaterów, a po zakończeniu czytania długo, długo o niej rozmawiaj. Zapewniam, że jest o czym.
* „Klejnot” Maria Rodziewiczówna, wydawnictwo MG
#agaKUSIczyta