Zadowolona z siebie zamówiłam linkę treningową dla psa. Dla konia. Czarna, zwykły sznurek, 5 metrów długości, idealna do tzw. pracy z ziemi, cholernie popularnego zjawiska w social mediach.
Każdy musi pokazać pracę z ziemi, jeśli chce się zaliczać do ekskluzywnego grona ludzi, którzy pracować tak umieją. Czy tak jest, ciężko określić. Ilość pourywanych lin, zerwanych halterów i obdartych koni mówi sama za siebie.
Do rzeczy. Zakup owej linki stał o tyle pod znakiem zapytania, o ile nie dało się znaleźć różowej. Różowa najważniejsza, jeśli chce się dopełnić pięknego obrazka idealnej pańci, idealnego konia i... szmatoholizmu jeździeckiego. Różowej nie było, chodźże Gośka na kompromis i kup czarną.
Czarną zamówić było dosyć łatwo. Każdy sklep i firma oferują ten jakże "neutralny" kolor. Po wyborze koloru i długości (5, 10, 15 metrów, to nie przelewki) czas na zapłatę. Blik. I gotowe. Prawdopodobnie będzie w poniedziałek, bo weekend tuż tuż.
Poniedziałkowe nudności zajęciowe przerywa piknięcie SMSa, Gmaila i nie wiadomo jeszcze czego. Zewsząd pojawia się powiadomienie - TWOJA PACZKA INPOST CZEKA... bla, bla bla i tak dalej.
Zajęcia od 9.00, półtorej godziny. 10:33, no czemu dalej gadasz? Gadała jeszcze kolejne dwie minuty. Szybkie rozłączanko z Teamsa, akcja ewakuacja i na rower. Toż to prawie półtora kilometra w dwie strony, wyrobić się jakoś uda. Następnie wykład z historii kultury książki, obowiązkowy w teorii tylko, bo obecności nikt nie sprawdza.
No dobra, paczka po trudach i boleściach odebrana. Nóż kuchenny poszedł w ruch, rozcięcie delikatnie paczki. Wyciąganie wyczekiwanego przedmiotu i... akceptacja przegrania i porażki na tle zakupów internetowych. Cienkość linki odpowiednia co najwyżej dla pekińczyka. Koń raczej nie będzie chciał współpracować na sznureczku cieńszym, niż mały palce u dłoni.
No jak tu nie zwariować. Zakupów internetowych się zachciało.