Deszcz przestał padać, wyszło lekkie słońce. W końcu, w końcu można wykorzystać drobną chwilę na zmianę stajennej tabliczki. Małe wkręty (?), czy też śrubki, wkrętarka no i oczywiście "gwóźdź" programu - zalaminowana grafika własnego autorstwa. Koń w czerwonym komplecie, na szarym tle i napis. Dumne imię Dąbrówka. Koń wielkopolski. Pod spodem jeszcze data urodzenia i rodzice.
Przebrnięcie od domu do stajni przez góry błota nie jest takie łatwe w byle jakich laczkach. No, Pumach. Niestety termobuty przed sekundą skonały i dokonując ostatniego tchnienia, rozpadły się na wiele kawałków w przedpokoju.
Najpierw odkręcić dwie śrubki ze starej tabliczki. Napis "Tundra", ale nic po za tym, bo wszelkie dane konia się zmazały wraz ze zmianami warunków atmosferycznych. Ostrożne podniesienie laminatu z zielonego żłobu. Nic nie kosztowało zrobienie tej grafiki, a jaka cenna. Z największym namaszczeniem przytwierdzenie jej do ściany boksu zajęło więcej, niż by się człowiek spodziewał. Jedna śrubka, po niej kolejne koleżanki. Cholera. W jednym boku strzelił plastik. Oby tylko przy większych wiatrach nie oderwało tabliczki. Dumne patrzenie na własne dzieło, zerwał się okropny wiatr.
A tak, jeszcze relacja na Instagrama. Jeszcze nie odruch warunkowy, ale jednak gdzieś z tyłu głowy się kłębi. Zdjęcie jedno, od przodu, zdjęcie drugie od boku. Może jeszcze jakieś artystyczne? Czy na pewno mam wszystkie wkręty w kieszeni? Nie byłoby dobrze, gdyby jakaś samotna śrubka wbiła się wierzchowcowi w kopyto.
Przeliczenie śrubek.
Tak, cztery, dokładnie tyle, ile być powinno.
Można wracać do domu.