To temat wielokrotnie poruszany. Większość twierdzi, że najpierw książka, a potem film. Jestem w większości, ale…
Nie zawsze po lekturze książki jestem gotowa na film lub serial. Tak mam w przypadku powieści „Droga” Cormaca McCarthy’ego – nie jestem gotowa, nie mam jeszcze odwagi zobaczyć tego, co zostało opisane. Z kolei w przypadku powieści Audrey Niffenegger „The Time: Traveler's Wife” nie chcę się rozczarować. Specjalnie podaję tytuł oryginalny, bo w Polsce ta powieść funkcjonuje po trzema różnymi tytułami w przekładzie jednej tłumaczki.
Nie zawsze wiem, że oglądam film lub serial zrealizowany na podstawie książki. Dowiaduję się tego z napisów końcowych. Tak było w przypadku „Francuskiej suity”. Jednak akurat w tym przypadku kolejność nie zaszkodziła ani książce, ani filmowi.
Bywa, że jestem rozczarowana obrazem. Sporo ich było, więc zawsze z rezerwą podchodzę do adaptacji i ekranizacji. Nie nastawiam się i staram się studzić emocje.
Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby film lub serial wydały mi się lepsze od książki. Pewnie takie są, ale jak zwykle wszystko jest kwestią gustu.
Najprzyjemniejsze momenty w szukaniu książek do czytania to te, gdy ktoś lub coś natchnie mnie do sięgnięcia po dany tytuł. Natchnąć, natchnienie, natchniony - to chyba mało dziś używane słowa. A ja lubię być natchniona na czytanie.
Dawno temu, jeszcze w zeszłym stuleciu, a dokładnie w 1991 roku, pani Ewelina S., cudowna wykładowczyni literatury, natchnęła mnie na przeczytanie biografii Dagny Juel Przybyszewskiej autorstwa Ewy Kossak. Dokładnie była to książka "Dagny Przybyszewska : zbłąkana gwiazda" wydana przez Państwowy Instytut Wydawniczy w 1973 roku. Obecnie zajmuje ona ważne miejsce w mojej domowej biblioteczce. Od przeczytania tej biografii nastąpił w moim czytelniczym życiu etap "książkowo-biograficznego łańcuszka św. Antoniego" - czytałam od książki do książki, bo w każdej z nich znajdowałam inspirację do kolejnej lektury. Od Dagny Przybyszewskiej przeszłam do biografii Stanisława Przybyszewskiego i jego córki Stanisławy, dalej przeskoczyłam do Jana Kasprowicza, z którego żoną autor "Confiteora" się związał. Od Kasprowicza do "Dzienników" Marii Bunin Kasprowiczowej, dalej był Michał Choromański, pojawił się Tadeusz Boy Żeleński i Irena Krzywicka, a na końcu życie Witkacego. Wiele było biografii innych twórców po drodze, ale wciąż obracałam się "w tym samym towarzystwie". Ten łańcuszek trwa do dziś, co wpadnie mi "pokrewnego" do ręki, muszę to przeczytać.
Ostatnio znowu zostałam natchniona. Po obejrzeniu filmu "Francuska suita" odkryłam Irène Némirovsky. Szkoda, że nie wiedziałam, iż film powstał w oparciu o jej powieść. Preferuję bowiem kolejność najpierw książka, potem film. Tym razem jest inaczej. Mam nadzieję, że będzie to niezwykła przygoda i może nadzieja na nowy łańcuszek. Z "Francuską suitą" Irène Némirovsky wchodzę w kolejny rok. Będzie to moja pierwsza lektura w 2023 roku.
Szczęśliwie Zaczytanego Nowego Roku!
Tegoroczne święta były zdecydowanie za krótkie. Znowu pojawiło się to uczucie, że więcej radości było w ich przygotowywaniu i czekaniu na nie aniżeli w świętowaniu. Bilansu poświąteczny wyszedł mi lekko zadawalający: kalorii za dużo, ruchu w sam raz, przeczytanych książek za mało - udało się skończyć "Ciulandię" Henryka Wańka i zacząć "Matki przodem" Joanny Mokosy-Rykalskiej. Telewizor nie włączony ani razu, za to obejrzany jeden film w Internecie. Bardzo mi się spodobał, pomimo nie za wysokiej noty na Filmwebie. Z przyjemnością obejrzałam "Ostatni pocałunek cesarza" zrealizowany w 2016 roku na podstawie powieści, którą napisał Alan Judd. Niestety, nieprzetłumaczonej jeszcze na język polski. Twarze aktorów bez sztuczności, a Christopher Plummer rewelacyjny. Historia fikcyjna, lecz z historycznymi postaciami. Dosyć ciekawa.
Święta dosłownie przeleciały między palcami, czas wrócić do rzeczywistości. Jeszcze gdzieś dogorywa świąteczny nastrój, który skutecznie zagłuszyła wiosenno-jesienna pogoda. Śnieg złośliwie stopniał tydzień wcześniej. Rano i wieczorem świat pokrywa szarość. Latarnie świecą słabym światłem, za to dekoracje bożonarodzeniowe oślepiają, mimo zachęty obywateli mojego miasta do oszczędzania. Stopniowo zaczyna mnie ogarniać to uczucie, które powinno pojawić się kilka dni temu. Zaczynam myśleć o prezentach na przyszły rok. I coś tam już szykuję. Przez kolejny miesiąc na spokojnie będę się delektować świątecznymi filmami, które zanim zacznę oglądać, już będę wiedzieć, jak się skończą. Pocałunkiem pod jemiołą. Pocałunkiem przy zapalonej choince. Pocałunkiem dokładnie w tym samym momencie, gdy zacznie padać śnieg. Ona śliczna, on przystojny. Lukier, marcepan i chałwa pomieszane razem - sama słodycz. Totalne odmóżdżenie i recepta na zimową i poświąteczną depresję. Dla mnie. Innym może jeszcze bardziej zaszkodzić.
I przeczytam "Wyśnione szczęście" Kristin Hannah - wpadła mi ta książka do rąk właśnie dzisiaj, dzień po świętach. Rozczarowana powieścią "Zdarzyło się nad jeziorem Mystic" postanowiłam dać pisarce jeszcze jedną szansę. A potem zabiorę się do mojej półeczki wstydu, choć pewnie jeszcze coś wynajdę w bibliotece i z półeczki zrobi się pokaźna półka.
Wesołego po świętach!
Jaką jestem czytelniczką biblioteki? Na pewno wierną, bo odwiedzam moją bibliotekę publiczną regularnie i staram się być miła dla pań bibliotekarek, zwłaszcza po tym jak zderegulowano zawód bibliotekarza.
Zbliżają się święta, wigilia przypada w sobotę, a sporo pań bibliotekarek (w Polsce to nadal sfeminizowany zawód) w piątek będzie pracować do 19.00-20.00. Taka zmiana im się trafiła w tygodniu przedświątecznym. Dyrektorzy pracujący zawsze na rannej zmianie, udadzą się do domu o przyzwoitej porze i na myśl im nie przyjdzie, że można było w przedświąteczny piątek zrobić jedną - ranną zmianę. Zwłaszcza, że święta w tym roku przypadają właściwie w weekend.
Na pewno nie udam się do biblioteki na ostatni moment, czyli minutę przed zamknięciem, żeby potem z miną „bo mnie się należy” w zwolnionym tempie poruszać się między regałami. Ja od dawna mam stosik książek na święta! Mały, bo święta w tym roku krótkie. Przeze mnie panie bibliotekarki nie wyjdą później o dwadzieścia minut i nie pobiegną pędem do domu, żeby się wyrobić świątecznie.
Na pewno jest jeszcze wiele grup zawodowych, które muszą w przedświąteczny piątek pracować do późna, a nawet iść do pracy w wigilię. Dla nich i dla sympatycznych bibliotekarek i bibliotekarzy ślę ciepłe pozdrowienia i życzenia, żeby dla Was te święta trwały dwa razy dłużej. Niech Wam czas się dłuży, żebyście odpoczęli i poczuli prawdziwie świąteczny nastrój i nie mieli wrażenia, że święta przeszły Wam koło nosa. Bo we wtorek czeka Was poranna zmiana i trzeba wcześnie wstać do pracy.
Długich Świąt!
Mam dość bogatą domową biblioteczkę, ale od jakiegoś czasu książek nie kupuję. Przegrały z innymi artykułami potrzebnymi mi do życia. Zakup książki to dla mnie obecnie luksus. Na szczęście są biblioteki publiczne z wolnym dostępem do półek. Czynne do późnych godzin popołudniowych pozwalają na spędzanie w nich długich chwil, o ile nie godzin. Krążę zatem pomiędzy pólkami w poszukiwaniu interesujących tytułów. Nie omijam regału z nowościami, ale te czyta większość czytelników, a mnie żal książek, którymi nikt się nie zainteresuje. Zostały napisane, miały swoje premiery i dni chwały, a teraz cierpliwie czekają aż ktoś po nie sięgnie. Dlatego wyszukuję sobie takie zapomniane pozycje, jak chociażby „Fioletowe pończochy” Gabrieli Zapolskiej. Tak o nich napisałam na lubimyczytac.pl:
Świetne naturalistyczne nowelki i szkice Gabrieli Zapolskiej. Zaskakujące, często jakby przerwane w najbardziej interesującym momencie wątki oraz smutek, czasem żart i wpleciona ironia spowodowały, że czytałam krótkie formy Zapolskiej z ogromną przyjemnością i zainteresowaniem. I jakże natura ludzka jest niezmienna, jej wady i zalety, jej powaga i śmieszności - zmieniają się tylko okoliczności.
Prawdopodobnie często wyglądam jak osoba zagubiona w labiryncie działów, alfabetu i sygnatur, bo chodzę to tu, to tam. Stąd też reakcje innych czytelników na moje zachowanie. Chcą mi pomóc, polecić, zainteresować. Ostatnio trafiłam do kącika z kryminałami po lekturze „Morderstwa na polu golfowym” Agathy Christie. I znowu lubimyczytac.pl:
To moje pierwsze spotkanie z czytaniem Agathy Christie, której twórczość do tej pory była mi znana z adaptacji filmowych jej książek. Mimo, że "Morderstwo na polu golfowym" to kryminał, w którym mamy dwa morderstwa jest to książka uspokajająca. Powodem tego jest Hercules Poirot, niezwykły dżentelmen - grzeczny, uprzejmy, zdawałoby się powolny, ale niezwykle przenikliwy i dokładny oraz inteligentny. Powieść to w większości dialogi, poprzez które wiele się dowiadujemy, ale jesteśmy również uczestnikami gry, jaką autorka z nami prowadzi i to tak zgrabnie, że potrafi nas na końcu zaskoczyć. Myślę, że sięgnę jeszcze nie raz po kryminały Agathy Christie. Są to perełki wśród literatury detektywistycznej i kryminalnej. Tylko dlaczego tak późno to odkryłam?
Stojąc przed jedną z półek i kontemplując tytuły, licząc na to, że któryś mnie urzeknie, usłyszałam:
- Może pani w czymś pomóc?
- Nie dziękuję – odpowiedziałam miło.
Chyba jednak byłam w tym miejscu czytelniczką niepożądaną, bo pytająca kobieta nerwowo chrząkała. Stałam pod literą M, zupełnie nie wiedząc, co to oznacza.
- Którą część pani bierze? - Usłyszałam ten sam głos.
- Część? - W moim głosie zabrzmiało zdziwienie.
- Mroza. Którą część Mroza pani wypożycza?
- Żadną. Nie czytałam nic tego autora.
- Nie czytała pani Mroza? - Oczy pytającej osoby zrobiły się okrągłe jak dna od słoików. Głos niemal drżał z totalnego zaskoczenia.
- Właściwie to czytałam jego „O pisaniu. Na chłodno”. Interesujące.
- To się nie liczy! Jak można nie przeczytać nic Mroza?
- Widocznie można – odpowiedziałam i wycofałam się z kącika z kryminałami, być może ratując swoje życie, ponieważ byłam gromiona morderczym wzrokiem.
Mam w sobie taki bunt, żeby nie czytać tego, co czytają wszyscy. Co akurat jest na topie, co wypada przeczytać. Bo bestseller, bo autor dostał prestiżową nagrodę, bo trzeba być modnym. Wolę czytać książki zapomniane, odkrywać perły zamknięte pomiędzy innymi tytułami. Wolę czytać książki, których sława już przeminęła. Tak jak „Śmierć pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami”:
Przepiękna książka! Zupełnie nie interesuje mnie łowienie ryb, ale Ota Pavel tak pięknie o tym napisał, że czytałam delektując się każdym słowem. Ale to nie tylko książka o wędkowaniu, ale także o rodzinie, przyjaźniach, wojnie, marzeniach, stosunkach międzyludzkich i międzypokoleniowych. Książka prawdziwa, szczera, wzruszająca. Prawdziwa perełka wśród książek, które wygrzebuję z bibliotecznych półek. Polecam!
Agatha Christie Morderstwo na polu golfowym. Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2005
Ota Pavel Śmierć pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami. Warszawa, Czuły Barbarzyńca, 2015
Gabriela Zapolska Fioletowe pończochy. Kraków, Wydawnictwo Literackie, 1964