Nieodmiennie lubię i kibicuję komisarz Ninie Warwiłow. Do tej pory gdy miała jakimś cudem kilka dni wolnego i wyjeżdżała w góry to zawsze trafiała w centrum jakichś wydarzeń kryminalnych i wówczas jej urlop się kończył. Tym razem to góry ją wezwały, w postaci polecenia służbowego, w celu znalezienia mordercy młodego małżeństwa. Córka wyjechała z dziadkami, Nina całkowicie i swobodnie może oddać się śledztwu. A jej upór, intuicja, przenikliwość i umiejętność łączenia najcieńszych nitek w śledztwie bardzo się przyda. Nina jest w Rytowie, małej, górskiej wiosce gdzie wszyscy „sąsiedzi wiedzą jak kto siedzi”. To zamknięta społeczność, w której wszyscy milczą bojąc się narazić na ostracyzm i wykluczenie, nawet za cenę świadomości, że morderca może żyć i mieszkać między nimi. Nina umie poruszać się między góralami i w końcu udaje jej się dotrzeć ludzi, którzy powoli i z oporem ale odrobinę otworzyli wrota do tajemnic Rytowa. To wystarcza aby Nina połączyła kropki i w końcu, chociaż mocno ryzykownie, dotarła do mordercy. Żal mi Romy, która w wieku dwunastu lat zachowywała się już jak stara, zgorzkniała kobieta a nie dziecko. Niestety to życie ją do tego zmusiło. A rozwiązanie i zakończenie tej tragedii jest zaskakujące i trochę dołujące. Dlaczego? Sprawdźcie sami. Zabrakło mi także rozwiązania prywatnych spraw Niny. Może w kolejnej książce z cyklu coś się wyjaśni.