Mieliście tak, że bohaterka jakiejś książki Was bardzo irytowała, ale ostatecznie powieść Wam się podobała, zaskoczyła, dobrze ją wspominacie? Ja mam tak ze "Złotą klatką" Camilli Lackberg. Ale może od początku.
"Złota klatka" opowiada historię Faye. Pięknej, inteligentnej kobiety, której życie u boku Jacka nie jest tak kolorowe, jak mogłoby się wydawać. Kobieta, na której pomyśle i inteligencji zbudowane zostało imperium jej męża, pozwoliła zdegradować się do roli matki, kury domowej i dziwki, którą od czasu do czasu pieprzy jej mąż. Dodatkowo, w pewnym momencie ginie ich córka, a krew w przedpokoju jest dowodem na to, że to właśnie mąż Faye mógł być w to zamieszany.
Jak już wiecie mniej więcej, o czym jest książka, przejdę do moich odczuć. No ludzie! Miłość jest ślepa, a ta książka doskonale to pokazuje. Mądra, piękna, młoda kobieta, która tylko dzięki własnemu uporowi, inteligencji i motywacji dostała się na studia i miała na nich same fantastyczne stopnie nagle... wpada po uszy, zakochuje się i jest w stanie zrobić wszystko, by uszczęśliwić faceta. Nawet może rzucić studia i zrezygnować z własnej przyszłości. A to wszystko z miłości, z zauroczenia, z dobrego serca, z chęci pomocy w spełnieniu marzeń. I nie, nie wraca na te studia, zostaje zdegradowana, siedzi w domu, jest dla męża kurą domową i od czasu do czasu dziwką, choć nawet tego mąż przestaje chcieć. No mi by się już dawno lampka zapaliła. Taka byłam wściekła, tak mnie irytowało to usłużne ...