„Władca much” autorstwa Williama Goldinga (laureata Literackiej Nagrody Nobla) to absolutnie ponadczasowa powieść.
Co się stanie gdy nie będzie zasad społecznych? Czy pierwiastek dobra w jednostce wystarczy, by w grupie społecznej panował spokój i ład? Jak tworzy się hierarchia? Jak wyznaczana jest granica między my i oni?
Grupa chłopców, po katastrofie lotniczej, zostaje uwięziona na bezludnej wyspie… sami, bez troskliwej opieki dorosłych i bez nadzoru dorosłych. W nowej rzeczywistości bez zasad, bez kontroli, bez autorytetów.
Próba stworzenia małej, własnej społeczności kończy się smutną konstatacją, że nie możemy liczyć na dobro natury ludzkiej. A nawet dziecięca niewinność w prosty sposób przekształca się w potworność, bo w człowieku drzemie mrok, okrucieństwo i bestialstwo.
Zachwyciło mnie przedstawienie sposobu myślenia dzieci. Początkowe oczekiwanie, że na wyspie znalazł się choć jeden dorosły, albo że dorośli odnajdą grupę dzieci. Jednak po uświadomieniu sobie sytuacji rozpoczął się proces powolnego zatracenia człowieczeństwa, pogrążanie się w barbarzyństwie, narastające okrucieństwo. Przeraża wizja dziecięcej fascynacji krwią i śmiercią. Brak myślenia o drugiej osobie (nie reagowanie na wołanie o pomoc, nie dostrzeżenie zniknięcia jednego z chłopców). Ale również pokazanie naiwnej wiary w obietnicę lepszego jedzenia i braku obowiązków.
Książka wydana po raz pierws...