Gdybym musiała jednym zdaniem scharakteryzować "Władcę much" Williama Goldinga to powiedziałaby że to wykłady z zakresu psychologii społecznej napisane w czasach gdy nauka ta zaczęła się dopiero wyodrębniać z odmętów socjologii i psychologii. Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie jaki wydźwięk miała ta książka w momencie swojej premiery (1954) ale intuicja mi podpowiada że mocno zatrzęsła zarówno rynkiem literackim, środowiskiem naukowym na czytelnikach kończąc.
I tak jak trzeba schylić głowy przed panami Zimbardo czy Cialdinim, pionierami psychologii społecznej tak jak rozumiemy ją dzisiaj, to można śmiało powiedzieć że w opisaniu pewnych zjawisk autor "Władcy much" był pierwszy.
Sięgając po tę książkę od razu zostajemy przeniesieni na wyspę w okolicach której rozbił się samolot z grupą chłopców na pokładzie. Autor nie zajmuje się opowiadaniem co było tego przyczyną (wspomina jedynie o czasach konfliktu nuklearnego). Zostaje nam też darowane obserwowanie walki o przeżycie gdyż wszyscy chłopcy są w dobrej kondycji fizycznej (nikt nie jest ranny), jest pod dostatek owoców i słodka woda do pica. Nie to wszak jest istotą tej książki.
To na czy mamy skupić uwagę to relacje w tej grupie która jakoś musi zorganizować sobie życie na tej wyspie (szczególnie że oprócz nastolatków są tam także maluchy którymi należy się zaopiekować).
Na przywódcę, większością głosów, zostaje wybrany Ralph, chłopak który stara się zaprowadzić porządek: zbudować szałasy, wyznaczyć zadania i rozpalić ognisko bo tylko dym jest szansą na ratunek.W tych wysiłkach sekunduje mu Prosiaczek: otyły chłopak w mocnych okularach i chorujący na astmę który szybko staje się kozłem ofiarnym grupy.
Jednak szybko okazuje się że władza nie jest dana raz na zawsze. Ralph zaczyna tracić autorytet gdy o przywództwo w grupie zaczyna walczyć Jack: chłopiec któremu udało się upolować świnię i nakarmić nią chłopców. Jego charyzma szybko zaczyna sprawiać że wokół siebie gromadzi coraz więcej zwolenników którzy wolą się bawić, tańczyć i polować nić całą dobę znosić drwa i pilnować ogniska.
Na wyspie zaczyna się coraz bardziej zacięta walka o przywództwo która nie obywa się bez ofiar.
Autor "Władcy much" w sposób niezwykle dosadny opisał wiele zjawisk zakresu wywierania wpływu na ludzi które dziś doczekały się specjalnych terminów i wielotomowych publikacji.
Tutaj jak w pigułce widzimy procesy jakie zachodzą w tej zamkniętej grupie która od początkowego spokoju i rozumnego postępowania szybko przechodzi do fazy destrukcji i agresji.
Jednak jak cenię odwagę i umiejętność obserwacji autora tak bardzo trudno było mi zaakceptować jego styl pisania. Albo raczył czytelnika niezwykle rozbudowanymi opisami przyrody czy zjawisk atmosferycznych albo przez kilka kolejnych stron "grał" samymi dialogami gdzie często trudno było się domyśleć kto co mówi. Zabrakło mi takiego wyważenia co ujednoliciłoby narrację. Poszczególne rozdziały były jakby oddzielnymi obrazami, nie stanowiły spójnej historii. Może zgrzeszę ale powiem że autor był lepszym psychologiem niż pisarzem.
Mimo to "Władca much" to książka którą znać trzeba. Ku przestrodze chciałby się powiedzieć.