Z uwagi na fakt występowania w książce dwóch głównych bohaterów, można ją podzielić także na dwie części: angażująca i niekoniecznie angażująca. Historia Johnsona z miejsca przykuła moją uwagę. Weteran wojenny, tułający się po Stanach, osiadający bez niczyjej wdzięczności na północy Michigan, pracujący w fabryce tylko po to aby przeżyć z dnia na dzień. Jest to bardzo dołujące, a tymczasem jego jedynym zmartwieniem jest bycie impotentem. Mówi to bardzo dużo o bohaterze, wzbudza sympatię. Jego towarzyszami w czasie wolnym okazują się inni weterani Wojny, ale będący autochtonami.
Jest to moim zdaniem najjaśniejsza cześć książki. Dobrze jest spojrzeć na relacje i zderzenie dwóch odmiennych kultur z początku XX wieku, których przedstawiciele znajdują wspólny język w postaci tragicznych wspomnień. Pokazuje to Czytelnikowi, że wszyscy jesteśmy tacy sami, a reszta do polityka i manipulacja.
Historia Scrippsa niestety do przekartkowania. Jest mało interesująca, a jego charakter i czyny nie wzbudzają sympatii. Na początku wzbudza litość, jednak z czasem pozytywne emocje uciekają na bok.
Książka jest mocno nierówna. Wypełniona wtrąceniami Autora, a zakończona posłowiem i komentarzem Tłumacza. Dowiadujemy się, że książka jest żartem i próba zerwania stosunków z ówczesnym wydawca Ernesta. Jest to odczuwalne i tak należy ją traktować. Warta przeczytania dla samej postaci Johnsona, ale skłaniam się ku temu, i...