Zapamiętałam "Pożegnanie z bronią" zupełnie inaczej. Mroczniej. Pamiętam, że dawno temu nie uderzało mnie tak totalnie jak dziś.
Teraz czułam się jakbym wyłuskała wreszcie ten owoc - jakby orzech - ze skorupki.
Fabuła zwyczajna i powszechnie znana, wojna we Włoszech i romans angielskiej pielęgniarki z rannym żołnierzem amerykańskim z bogatej rodziny. Kilka ważniejszych zwrotów akcji, a poza tym szpital, rekonwalescencja, kawiarnia i alkohol. Wieczny urok i w sumie luz amerykański na starym kontynencie.
Zupełny brak akcji, a czyta się jak sensację.
Dialogi, niby nie przystające do powagi sprawy, ale ich klimat doskonały. Pisze: „Catherine kochała mnie, a ja ją . Świetna z niej była dziewczyna”.
Prosto i do celu. Jak Remarque.
Podziwiam jednocześnie prostotę myśli i klarowność Hemingwaya, jak i nowe tłumaczenia (trzymają poziom, po sprawdzeniu kilku tytułów!). Ale cudne. Nie wymuszone i bez patosu wojny.
Nie no. Uwielbiam Hemingwaya! Jest doskonały przez szybkość, prosty język. Opis sytuacji i puenta. Wszystko w jednym rozdziale. Pochłania mnie.