Kocham twórczość Marqueza i na wstępie zaznaczam, że moja opinia nie będzie zatem w pełni obiektywna. Książki tego autora zawsze mają u mnie pierwszeństwo, niezależnie od tego, co aktualnie czytam.
Widzimy się w sierpniu jest ostatnią powieścią w dorobku twórcy, a bardziej szkicem. Tworzył ją u schyłku życia, gdy sił już brakowało, a umysł przysłaniała demencja. Choć nie do końca przemyślana pod kątem zakończenia, to wciąż soczysta i smakowita historia, przypominająca bardziej opowiadanie. Pobrzmiewają w niej echa O miłości i innych demonach, odnajdziemy też karaibskich klimat z Miłości w czasach zarazy - niebieskie czaple, pachnące gladiole, podróże promem.
Choroba kompletnie nie przeszkodziła autorowi by stworzyć dzieło na miarę literatury wysokopółkowej, skąpanej emocjami, opisującej bohaterów targanych namiętnościami. W tej mikropowieści odnajdziemy kwestie moralności małżeńskiej, pełen nacisk położono na odczuwanie, seksualność. Pod wierzchnią warstwą fabularną kryje się drugie dno, zawsze obecne w dziełach Marqueza. Jak widać nawet choroba nie odebrała autorowi literackiego zapału, nie podcięła skrzydeł. Dla mnie to wciąż stary, dobry Marquez.