Przypominam Wam coraz częściej o mojej fascynacji prawdziwymi historiami kryminalnymi. Zaczęłam sięgać po reportaże o tej tematyce i choć daleko mi do eksperta w tej dziedzinie, to mam już swoje oczekiwania wobec tego gatunku.
Jarosław Molenda jest jednym z bardziej znanych i cenionych twórców true crime w naszym kraju. To tylko zaostrzyło mój apetyt na "Wampira z Warszawy". Niestety ta lektura mnie nie nasyciła, winą można obarczyć inwazję stonki...
Autor bardzo solidnie przygotował się do spisania historii Ołdaka, uważnie przewertował akta i ówczesną prasę, z pewnością chciał przedstawić czytelnikom jak najdokładniejszy obraz tej wstrząsającej sprawy. Problem w tym, że zatracił się w tak nieistotnych szczegółach, że zaciemniły one to, co miało być najważniejsze. Momentami zastanawiałam się o czym ja w ogóle czytam.
Ostatecznie doszłam do wniosku, że autor musiał mieć olbrzymie parcie na wydanie tej książki i wypełnił ją stonką, żeby miała te ponad trzysta stron, dzięki czemu mogła zostać wydana jako samodzielny reportaż. Innego wytłumaczenia nie znajduję.
Tak naprawdę nie chodzi tylko o stonkę, Molenda rozpisywał się też o strojach Warszawiaków, kilkukrotnie powtarzając dokładnie to samo, jakby czytelnik był za głupi, by zapamiętać parę zdań zamieszczonych kilka stron wcześniej. Co zabawne, sam siebie przywoływał do porządku wstawkami typu "ale wróćmy do sprawy". Myślę, że wystarczyłoby zebranie tych wszystkich informacji, którym...