Świat za dnia wydaje się zupełnie zwyczajny, ale kiedy zachodzi słońce, nadchodzą opętanie żądzą mordu odchłańce. Jest tylko jeden sposób by się przed nimi ochronić - runy. Jednak nikt nie jest w stanie pokonać bestii.
Przyznam się bez bicia, że podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, ale skusiła mnie w końcu opinia znajomej i - no cóż, taka prawda - piękne wydanie.
Byłam przekonana, że będę to długo męczyć, bo jednak 800 stron to nie taka znowu nowelka. Okazało się jednak, że to jedna z tych książek, gdzie normą jest „jeszcze tylko strona, a doczytam od końca rozdziału”. I w ten sposób książką pochłonęła się sama.
Jakie to było dobre! Najdziwniejsze jest to, że 90% powieści to właściwie wprowadzenie. Poznajemy bohaterów, poznajemy ich świat i tam się nie dzieje aż tak znowu dużo. Mimo to byłam tak bardzo przejęta losem Arlena, Rojera i Leeshy, że nie mogłam się oderwać od lektury.
Bardzo podoba mi się świat wykreowany przez autora. Opisuje go w bardzo plastyczny sposób, a wyobrażenie o nim, które rodzi się w głowie czytelnika szybko się klaruje i jeszcze szybciej zaczyna się żyć w tym świecie.
I mogłabym tak pisać i chwalić, ale co ja tu się będę rozwlekać. Po prostu czytajcie, bo to jest dobre!