„Tędy i owędy” Melchiora Wańkowicza to zbiór gawęd obejmujących bardzo szeroki horyzont czasowy. Zaczynamy gdzieś w okolicy 1900, w czasach szkolnych Pisarza. Kończymy zaś w okresie powojennym, w latach czterdziestych dwudziestego wieku.
Szczerze powiedziawszy przeczytałem tylko gawędy dotyczące okresu młodości. Czyli dobrnąłem do drugiego rozdziału „Mozolną ścieżką wiedzy”.
Czemu nie przeczytałem całości? Jakby za dużo facecji na przestrzeni jednej książki. Jakby przesyt mnie ogarnął po przeczytaniu dwóch pierwszych rozdziałów. I jakby to wszystko co przeczytałem, wydało mi się niedorzecznością, no może w ostateczności: zbyt wykreowane. Zbyt piękne aby było prawdziwe.
Myślę, że rzeczy i sytuacje które opisuje Wańkowicz miały miejsce, lecz Autor ubarwił je co nieco. A nawet więcej niż nieco. Prawie wszystkie anegdoty są tak „spreparowane”, aby pasowała doń pointa. Pointa po prostu była znana przed wymyśleniem anegdoty. Nie wierzę by każda nieomalże sytuacja życiowa kończyła się ciekawym zakonkludowaniem. W „Tędy i owędy” tak jest, niestety.
Trzeba jednak pamiętać że Wańkowicz nie był lubiany przez władze PRL i jego książki nie były wydawane. Z pewnością chciał aby jego anegdoty ujrzały światło księgarń i bibliotek. Stąd pomysł aby napisać taki zbiór anegdot i facecji. A że wyszło jak wyszło …
Wyszło dość dobrze, tylko że za dużo, zbyt wiele. Może powinno się czytać „Tędy i owędy” systemem jeden rozdział miesięcznie? Aby s...