Od kiedy naprawdę zaczyna się dojrzałość? Czy wtedy, gdy dumni odbieramy dowód osobisty? A może wtedy, gdy wreszcie zyskujemy pewność, że nasze wybory są słuszne? Tylko czy taka pewność w ogóle jest możliwa? Takie pytania nurtują trzydziestoparoletnią bohaterkę \"Sztuki latania\", która dochodzi do wniosku, że zmarnowała całe dotychczasowe życie i postanawia je zmienić. Nie jest jednak łatwo zostawić to, co daje niezłe utrzymanie. Matka bohaterki uważa, że każdy człowiek powinien pozostawić po sobie coś namacalnego: dzieci, wiersze, w ostateczności nawet ręcznie wykonany sweter. Zośka nie ma dzieci, wierszy nie pisze, a na drutach robić nie umie. Dopiero wyprawa na słoneczną wyspę Rodos, gdzie bohaterka przeżywa tragedię, paradoksalnie leczy ją z lęku przed lataniem i przed życiem. \"Od jakiegoś czasu intensywnie rozmyślała, czy w wieku trzydziestu czterech, właściwie prawie trzydziestu pięciu lat człowiek powinien już mieć pewność, że jest w odpowiednim miejscu, a przynajmniej powinien mieć na swoje życie jakiś pomysł. Wszystko, niestety, wskazywało na to, że tak. Ona jednak nie miała. To, co dotychczas się zdarzyło, było tylko jakąś dziwną wypadkową przypadków (jakkolwiek głupio by to brzmiało), pochopnie podjętych decyzji, splotów wydarzeń i całego ciągu sytuacji, na które, tak naprawdę, nie miała większego wpływu. Ten brak kontroli wydawał się najbardziej żałosny. Koleżanki planowały, studiowały, kończyły studia bądź też nie, wychodziły za mąż i rodziły dzieci albo rzucały się radośnie w wir pracy, robiąc kariery. Ona też studiowała, ale raczej bez planów. Nigdy nie wiedziała, o co tak naprawdę jej w życiu chodzi i dlatego większość rzeczy robiła bez przekonania, by potem bez żalu je porzucić. Bez żalu, ale za to z kolejną małą czy dużą chandrą. Kiedy była nastolatką, tak jak miliony innych nastolatek marzyła o wielkiej miłości, wielkich przygodach, podróżach; potem o wielkim domu rozbrzmiewającym śmiechem genialnych, oczywiście, dzieci. Najlepiej parki: czupurnego chłopca i słodkiej dziewczynki. Obraz ich ojca ewoluował, w miarę jak dorastała. Najpierw miał być wysokim blondynem o niebieskich oczach, zapatrzonym w nią i recytującym wiersze z okazji i bez. Potem szczupłym intelektualistą, poprawiającym spadające okulary, który na urodziny kupiłby jej Jaspersa, po to, żeby potem prowadzić z nią długie egzystencjalne rozmowy przy lampce wina. Nikt taki nigdy jej się nie przydarzył, teraz myślała, że „na szczęście”. Jaka normalna kobieta zniosłaby u swojego boku ideał z dziewczęcych marzeń?\" (fragment książki)