Opis fabuły „Strachu“ możemy zawrzeć w słowach, że koszmary z dzieciństwa nie zawsze odchodzą w niepamięć, gdy dorastamy. Czasami bowiem horror wraca i okazuje się jeszcze okropniejszy, niż moglibyśmy podejrzewać. Dodać jednak wypada, że w miejscowości otoczonej lasem znowu znika dziecko, a na jednym zaginięciu ma się nie skończyć. I to wszystko, co zdradzić wypada, by nie zepsuć drugiemu przygody z kolejnym okropnym światem, jaki powstał w głowie Jozefa Kariki.
„Ciemność“ zabierała poczucie bezpieczeństwa, „Szczelina“ miała swoje straszne momenty, ale dopiero „Strach“ okazał się być dla mnie lekturą, która wywołuje dreszcze i podpowiada, by nie gasić nocą światła. Powieść może nie najlepsza spośród tych przeze mnie przeczytanych, ale prawdopodobniej ta, którą polubiłam najbardziej.
Tym razem Karika nie bawił się w stopniowe budowanie napięcia, bo od pierwszych stron wrzucił czytelnika w mroczne miejsce, gdzie coś zdaje się obserwować bohaterów zza drzew. Świat pokryty był bielą śniegu, ale nawet ona nie mogła rozjaśnić ciemności, choć jej jasność mogła stłumić jedynie krew. Nawet cztery ściany nie mogły dać poczucia bezpieczeństwa, a ucieczka zdawała się poza zasięgiem.
Ach. Karika, król klimatu, trzyma poziom. I jednak potrafi stworzyć bohatera, który nie irytuje swoim podejściem do świata czy innych ludzi. Nic dziwnego, że moja ciekawość jego prozy jedynie rośnie!
przekł. Joanna Betlej