Taki sobie kryminalik, ani dobry, ani zły.
„Ani dobry”, bo:
- bardzo szybko wytypowałam mordercę, jeszcze zanim pojawił się trup, choć nie jestem sprytna w kryminalnych zagadkach
- liczyłam na Zanzibar, a moje wrażenia zostały okrojone prawie tylko do hotelowych murów, ogrodu i hotelowej plaży, akcja mogłaby toczyć się gdziekolwiek w ciepłych krajach, byle w resorcie z opcją all inclusive
- irytowała mnie główna bohaterka, infantylna i głupia gąska o detektywistycznych aspiracjach, choć nie miała ku temu predyspozycji, kojarzyła fakty dużo wolniej niż ja
- spektakularne zakończenie tak niewiarygodne, że aż śmieszne
„Ani zły”, bo:
- czytało się łatwo i bez przykrości
- książka się nie dłużyła, zapewne z powodu sprawnego języka, którym operuje autorka, wszystkiego było w sam raz: dialogów, opisów, akcji, przyrody (tylko Zanzibaru dla mnie za mało)
- słońce świeciło, fale oceanu stopy obmywały, wiatr powiewał palmowymi liści, rozmarzyłam się (tylko klima nie stanęła na wysokości zadania)
- wprawdzie z główną bohaterką nie nadawałam na tych samych falach, ale wynagrodziło mi to spotkanie z wyluzowaną mamuśką, kilkakrotnie zostałam zaskoczona drobiazgami dotyczącymi innych postaci. I bardzo ciekawa jestem Walczaka, choć nie na tyle, by sięgnąć po poprzednie części lub po kontynuację, gdyby się takowa pojawiła.
Przeczytać można, szczególnie teraz, gdy za oknem plucha. Najlepiej na leżaczku, na Zanzibarze, z drinkiem z palem...