Nie, to już nie to. Nie ma tego magicznego, iberyjskiego klimatu, który mnie tak zuroczył w „Ciszy Białego Miasta”. Ten mroczny kryminał o seryjnym mordercy mógłby się dziać wszędzie: w Anglii, Francji, Niemczech, Skandynawii a zwłaszcza w Szkocji (te wietrzne klify, patrz Ann Cleeves). Zwłaszcza, że teraz akcja jest osnuta na tle wierzeń i rytuałów celtyckich, a raczej celtyberyjskich. Nie wiedziałam, że Celtowie w kraju Basków byli tak znaczący. Podobne książki autorów i autorek z innych krajów już czytałam, jeżeli nie setkami, to dziesiątkami. Nie znaczy to, że książka jest zła. Jest dobra, klimatyczna, akcja jest interesująca. Lecz autorka „Ciszą białego miasta”, którą uznałam za najlepszy kryminał 2019 roku (a przeczytałam ich niemało), sama niezwykle wysoko postawiła sobie poprzeczkę. Dlatego łatwo o rozczarowanie. Miejscami, zwłaszcza w środkowej części, co się najczęściej zdarza, akcja jest rozwlekła i mało się dzieje. Inspektor Ayala irytował mnie swoja naiwnością i niedomyślnością. Zachowywał się podczas śledztwa jak pijane dziecko we mgle, chociaż rozwiązanie miał na wyciągnięcie ręki. No i autorka sama podała sprawcę już w pierwszym rozdziale. Początkowo nie wiemy o co chodzi, ale po mniej więcej 100 stronach wszystko staje się jasne. Tylko inspektor Ayala o niczym nie wie...
„Ciszy Białego Miasta” dałam 8. Więc teraz nie mogę dać więcej, niż 6. Ale i tak przeczytam trzeci tom!