Hesse niepostrzeżenie wkradł się w tamtym roku w moje serducho powieścią „Pod kołami” i od tamtej pory z każdym dziełem, rozdziałem, przewracaną stroną zbliża się do tytułu jednego z moich ulubionych autorów. Hesse to mistrz i zapewne będzie to nudna opinia, ale odkrywanie go na nowo po latach skutkuje w zachwyty i niewyobrażalne emocje.
„Podróż na Wchód” to prosta, napisana prawie że zwykłym językiem książka, ale wszystko co w niej jest, znajduje się głębiej, ciaśniej osadzone między każdym z wersów. To zagadka pełna symboli i teorii, każdy odnajduje w niej własne ścieżki. Podróż na wschód, to tak naprawdę podróż przez życie, a z każdym postawionym przez bohatera krokiem czuję wieź i pokrewieństwo. Jego słabości są moimi słabościami. Jego pragnienia to moje pragnienia, a jego rozpacz jest moją rozpaczą. Być i ja porzuciłam swą podróż, zapomniałam o swych wartościach, być może to ja sprzedałam swoje skrzypce, być może to ja tęsknię za powrotem.
Obawiam się, nie potrafię wyjaśnić swojego zachwytu, być może był to tylko sen, być może brak mi słów, być może każdy z was powinien tę podróż przeżyć sam, poczuć, jak osiada na skórze, jak kiełkuje i zostaje w nas na zawsze..