Książka, z którą spędziłem kilka wieczorów, wpadła w łapska moje zupełnie przypadkowo. A że ostatnio „Ruda Kejla” Singera rozpalała zimową zmarzlinę, i w ogóle Singera uwielbiam, ciekawy byłem, co tam pisarz dzieciom do głów nawkładał.
I jest tak: opowiadania czyta się lekko, ale nie są jakimś rarytasem. Niektóre, zwłaszcza będące przypowieściami, te które piętnują ludzkie przywary, głupotę i chciwość, są rzeczywiście skrojone na miarę wielkości pisarza i chociażby dlatego warto je poznać. Skąd jednak „powszechnie wiadomo”, że w Chełmie rządzi głupota, tego się nie dowiedziałem, choć bawiłem się świetnie. Są zatem Głupcy z Chełma (Zajnwł Dureń, Trejtł Głupiec, Sender Osioł i mój ulubieniec: Szmendryk Tępak) i durny karp, wiedźma Kunegunda (przypowiastka skądinąd jak z horroru), papuga o imieniu Drejdł i kapitalna historia Szlemiela, który wybrał się w podróż do Warszawy. Można śmiało czytać je pociechom i patrzeć, jak otwierają usta ze zdziwienia. Bo te krótkie historyjki to przecież zapis czasów utraconych, wyjątkowych i zapomnianych.
Innymi słowy „Opowiadania…” to świetna rozrywka, powrót do żydowskich domów, chederów i sztetli, skąpanych chanukowym światłem. Nieco mistycyzmu, biblijnych opowieści i przemycanych uniwersalnych mądrości; pamięć o skrawku świata, który już nie wróci.
Poza tym to Singer – można zabłysnąć w towarzystwie, bo kto, prócz Was, „Opowiadania” przeczytał? ;)