Co ma czytelnikowi do zaoferowania najsłynniejsza obok "Sztukmistrza z Lublina" powieść Singera? Pomimo ponad sześciuset stron, to niestety niewiele. Poznajemy grupę żydowskich emigrantów, którzy uciekli do USA przed piekłem holocaustu. Jedni zasymilowali się niemal całkowicie, inni natomiast desperacko starają się zachować dla potomnych resztki tradycji i kultury, wynikające z ich wiary. Co do bohaterów, to mamy okazję całkiem dobrze poznać każdego, lecz jest jedna postać pierwszoplanowa, dookoła której kręci się fabuła. I bynajmniej nie jestem tym faktem zachwycony, w tym konkretnym przypadku.
Hertz Dawid Grain, wychodząc przed szereg jako główny bohater, to postać tak bardzo działająca mi na uzębienie, że prawdę mówiąc nie pamiętam, kiedy ostatnio na taką trafiłem. To dwulicowa szumowina, gad przeskakujący między samozachwytem, egoizmem, a mętnym filozofowaniem i rozmyślaniami o wierze, pozujący na gorliwie wierzącego, a tak naprawdę śmierdzącego na milę hipokryzją i bigoterią.
W dalszej części jego losy mocno przypominają to, co działo się we wcześniejszej książce Singera- "Pokutniku" (lub "Nawróconym", bo i taka wersja istnieje).
Ciężko mi napisać, o czym dokładnie ta książka jest. Z pewnością o miłości. Ale poza tym jest tu poruszonych zatrzęsienie różnych kwestii: tęsknota za kulturą, która za wielką wodą jest w agonii, rolą wiary w nowoczesnym społeczeństwie, powojenna trauma, której odłamki co rusz pojawiają się w rozmowach. Znalazło się też miejsce ...